Smutek w blokowisku: Historia Anny Kowalskiej z warszawskiego Ursynowa

– Znowu idzie ta Kowalska… – usłyszałam za plecami, zanim jeszcze zdążyłam zamknąć drzwi klatki. Głos pani Zosi z trzeciego piętra był cichy, ale wystarczająco wyraźny, by przeszył mnie na wskroś. Udawałam, że nie słyszę, choć serce waliło mi jak młotem. Wzięłam głęboki oddech, poprawiłam szalik i ruszyłam w stronę przystanku. Był listopadowy poranek, zimny i szary, a ja czułam się jeszcze bardziej przezroczysta niż mgła unosząca się nad blokowiskiem.

Jeszcze rok temu miałam rodzinę. Mąż – Marek – wracał późno z pracy, ale zawsze przynosił świeże bułki na śniadanie. Córka – Ola – śmiała się głośno, biegała po mieszkaniu i wołała mnie do wspólnego oglądania bajek. Teraz Marek mieszka gdzieś na Wilanowie z nową partnerką, a Ola… Ola ma już siedemnaście lat i patrzy na mnie jak na obcą. Kiedy wraca do domu, zamyka się w swoim pokoju, słucha muzyki i pisze coś w zeszycie. Czasem próbuję zapukać, zapytać, jak minął dzień, ale słyszę tylko: „Mamo, daj mi spokój”.

W bloku plotki rozchodzą się szybciej niż zapach pieczonego chleba z piekarni na rogu. Najpierw mówili, że Marek mnie zdradzał. Potem, że to ja go wygoniłam. Pani Zosia twierdziła nawet, że widziała mnie z jakimś mężczyzną w windzie – śmieszne, bo ostatni raz jechałam windą z kimś innym niż Ola chyba trzy lata temu. Ale plotka żyje własnym życiem.

Najgorsze są wieczory. Siedzę wtedy przy kuchennym stole, patrzę na puste krzesło naprzeciwko i zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd. Czy powinnam była bardziej walczyć o Marka? Czy mogłam być lepszą matką dla Oli? Próbuję przypomnieć sobie moment, w którym wszystko zaczęło się psuć, ale wspomnienia są jak stare zdjęcia – wyblakłe, nieostre.

Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle. Ola siedziała przy stole z chłopakiem – Michałem. Rozmawiali szeptem, ale kiedy weszłam do kuchni, nagle zamilkli. Michał spojrzał na mnie niepewnie.
– Dzień dobry pani – powiedział cicho.
Ola przewróciła oczami.
– Mamo, możemy mieć trochę prywatności?
Poczułam się jak intruz we własnym domu. Uśmiechnęłam się blado i wyszłam do swojego pokoju. Przez drzwi słyszałam ich śmiech i czułam ukłucie zazdrości – nie o chłopaka, ale o to, że Ola potrafi się jeszcze śmiać.

Wieczorem próbowałam z nią porozmawiać.
– Olu…
– Co?
– Chciałam tylko…
– Mamo, proszę cię – westchnęła ciężko – nie zaczynaj znowu.
Zamknęła drzwi i zostałam sama z ciszą.

W pracy też nie było lepiej. Pracuję w bibliotece na Kabatach. Kiedyś kochałam tę pracę – zapach książek, rozmowy z czytelnikami. Teraz czuję się tam jak cień. Koleżanki rozmawiają o swoich rodzinach, planach na wakacje, a ja udaję, że coś sprawdzam w komputerze.

Pewnego popołudnia przyszła do biblioteki pani Zosia.
– Pani Aniu, tak mi przykro… – zaczęła szeptem.
– Dziękuję, ale naprawdę nie ma o czym mówić – przerwałam jej szybko.
– Wie pani… ludzie gadają różne rzeczy. Ale ja wiem swoje. Pani jest silna kobieta.
Nie wiedziałam, czy to miało mnie pocieszyć, czy tylko pogłębić moją samotność.

Najbardziej bolało mnie to, że Ola coraz częściej znikała z domu na całe noce. Pewnego razu nie wróciła do rana. Siedziałam całą noc przy oknie, patrząc na puste podwórko i wyobrażając sobie najgorsze scenariusze. Kiedy w końcu wróciła, była blada i zmęczona.
– Gdzie byłaś?!
– U koleżanki – rzuciła bez przekonania.
– Dlaczego nie odbierałaś telefonu?
– Bo nie chciałam rozmawiać.
Krzyczałyśmy na siebie przez chwilę, aż w końcu obie się rozpłakałyśmy.

Po tej nocy coś się zmieniło. Zaczęłyśmy rozmawiać – najpierw nieśmiało, potem coraz częściej. Opowiedziała mi o swoich lękach, o tym, jak bardzo brakuje jej ojca i jak bardzo boi się przyszłości. Przytuliłam ją wtedy pierwszy raz od miesięcy.

Zrozumiałam wtedy jedno: nie mogę zmienić przeszłości ani uciszyć plotek sąsiadów. Mogę jednak spróbować odbudować relację z córką i znaleźć w sobie siłę do życia na nowo. Zaczęłyśmy razem gotować obiady w weekendy, oglądać stare filmy i nawet śmiać się z głupich żartów pani Zosi.

Czasem jednak wraca do mnie pytanie: czy naprawdę można zacząć od nowa? Czy zmiana jest możliwa w miejscu pełnym wspomnień i cudzych spojrzeń? A może to tylko iluzja?

Może wy mi powiecie: czy warto walczyć o siebie nawet wtedy, gdy wszyscy wokół już dawno przestali wierzyć?