Między miłością a rozsądkiem: Walka o dom i przyszłość
– Mamo, musimy porozmawiać – głos Krzysztofa rozbrzmiał w kuchni, gdzie właśnie zmywałam naczynia po kolacji. Wyczułam w nim napięcie, którego nie potrafił ukryć. Odwróciłam się powoli, ścierając ręce w fartuch. Krzysztof stał obok Weroniki, trzymając ją za rękę. Oboje mieli poważne miny, a ich spojrzenia były pełne nadziei i niepokoju.
– Wiem, że to dla was trudne – zaczął Krzysztof, patrząc mi prosto w oczy – ale chcielibyśmy zamieszkać razem. Myśleliśmy o tym mieszkaniu na Słonecznej. Tam, gdzie teraz mieszkacie z tatą.
Serce mi zamarło. Przez chwilę miałam wrażenie, że czas się zatrzymał. Mieszkanie na Słonecznej było naszym azylem przez ostatnie dziesięć lat. Po stracie pracy przez mojego męża, Zbyszka, musieliśmy sprzedać dom i przenieść się do tego skromnego lokum. To tu odbudowywaliśmy nasze życie kawałek po kawałku. Teraz miałabym to oddać?
– Krzysiu… – zaczęłam cicho, ale głos mi się załamał. – To nie jest takie proste.
Weronika ścisnęła dłoń mojego syna mocniej. – Pani Bogumiło, wiemy, że to dla was ważne miejsce. Ale my naprawdę chcemy zacząć razem życie. Nie stać nas na własne mieszkanie, a wynajem w Warszawie jest poza naszym zasięgiem.
Zbigniew wszedł do kuchni, słysząc podniesione głosy. Spojrzał na nas wszystkich i od razu zorientował się, o co chodzi.
– Synu, my też nie mamy dokąd pójść – powiedział spokojnie, ale stanowczo. – To nie jest kwestia tylko mieszkania. To nasz dom.
Krzysztof spuścił wzrok. Widziałam, jak bardzo mu zależy. Był moim jedynym dzieckiem, moją dumą i radością. Zawsze marzyłam, by miał lepsze życie niż my. Ale czy mogłam poświęcić własne bezpieczeństwo dla jego szczęścia?
Nocą nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, wsłuchując się w ciche chrapanie Zbyszka. Myśli kłębiły mi się w głowie jak burza: „Czy jestem złą matką? Czy powinnam oddać wszystko dla syna? A co z nami? Gdzie pójdziemy? Jak zaczniemy od nowa mając prawie pięćdziesiąt lat?”
Następnego dnia Krzysztof przyszedł sam. Usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Mamo, wiem, że to trudne – powiedział cicho. – Ale Weronika jest w ciąży.
Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Przez chwilę nie mogłam złapać tchu.
– Dlaczego nic nie powiedzieliście wcześniej? – zapytałam drżącym głosem.
– Baliśmy się twojej reakcji… Ale teraz już nie możemy dłużej czekać.
Łzy napłynęły mi do oczu. Z jednej strony radość – będę babcią! Z drugiej – strach i poczucie winy. Czy naprawdę mogę odmówić własnemu dziecku dachu nad głową?
Wieczorem usiedliśmy z Zbyszkiem przy stole. On milczał długo, patrząc w okno na ciemniejące niebo nad Wisłą.
– Bogumiło – odezwał się w końcu – może powinniśmy im pomóc? Może jakoś damy radę znaleźć coś dla siebie?
Poczułam gniew i bezsilność jednocześnie.
– A jeśli nie znajdziemy? Jeśli zostaniemy bez niczego? Przecież nikt nam nie wynajmie mieszkania za grosze! Nasza emerytura ledwo starcza na życie!
Zbyszek wzruszył ramionami.
– Ale to nasz syn… Nasza rodzina.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Krzysztof i Weronika coraz rzadziej przychodzili, a kiedy już się pojawiali, rozmowy były krótkie i pełne niedomówień. Czułam się rozdarta między miłością do syna a lękiem o własną przyszłość.
Pewnego popołudnia spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.
– Coś taka smutna, Bogusiu? – zapytała troskliwie.
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, kiwając głową.
– Wiesz… Ja bym oddała wszystko dla moich dzieci – powiedziała w końcu. – Ale rozumiem cię. Czasy są ciężkie. Może spróbujcie znaleźć kompromis? Może zamieszkacie razem na jakiś czas?
Ta myśl nie dawała mi spokoju przez całą noc. Czy naprawdę moglibyśmy żyć pod jednym dachem? Dwie rodziny w jednym małym mieszkaniu?
Następnego dnia zaprosiłam Krzysztofa i Weronikę na rozmowę.
– Słuchajcie – zaczęłam ostrożnie – możemy spróbować zamieszkać razem… Przynajmniej na jakiś czas. Do czasu aż znajdziecie coś własnego albo my znajdziemy inne rozwiązanie.
Weronika rozpłakała się ze szczęścia. Krzysztof uśmiechnął się szeroko i objął mnie mocno.
Ale już po kilku tygodniach okazało się, że wspólne życie pod jednym dachem to nie bajka. Kłóciliśmy się o wszystko: o hałas, o sprzątanie, o pieniądze. Weronika była zmęczona ciążą i drażliwa; Krzysztof pracował do późna i wracał rozdrażniony; Zbyszek coraz częściej zamykał się w sobie; ja czułam się jak intruz we własnym domu.
Pewnego wieczoru wybuchła awantura o drobiazg – brudne naczynia zostawione w zlewie przez Krzysztofa. Weronika krzyczała, że nie może już wytrzymać tej sytuacji; Krzysztof zarzucał nam brak zrozumienia; Zbyszek wyszedł trzaskając drzwiami.
Usiadłam wtedy sama przy stole i rozpłakałam się jak dziecko. Czułam się przegrana na wszystkich frontach: jako matka, żona i kobieta.
Minęły kolejne tygodnie pełne napięcia i łez. W końcu Krzysztof znalazł niewielkie mieszkanie do wynajęcia na obrzeżach miasta – drogie i ciasne, ale ich własne. Wyprowadzili się tuż przed narodzinami wnuczki.
W naszym mieszkaniu zapanowała cisza, która bolała bardziej niż kłótnie. Zbyszek zamknął się w sobie jeszcze bardziej; ja chodziłam jak cień po pustych pokojach.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam postąpić inaczej? Czy powinnam była oddać im wszystko od razu? A może powinnam była walczyć o siebie bardziej stanowczo?
Czy można być dobrą matką i jednocześnie nie zdradzić samej siebie? Czy każda decyzja musi oznaczać czyjąś stratę?