Kiedy poprosiłam babcię o przepisanie mieszkania: prawda o miłości, zaufaniu i rodzinie, której nie chciałam poznać
– Babciu, muszę z tobą porozmawiać – powiedziałam, czując jak serce wali mi w piersi. Siedziałyśmy przy kuchennym stole, a zapach świeżo zaparzonej kawy mieszał się z aromatem drożdżówki. Babcia Zofia spojrzała na mnie znad filiżanki. Jej oczy były ciepłe, ale w ich głębi czaił się cień zmęczenia.
– Co się stało, Martusiu? – zapytała łagodnie.
Wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam, że to nie będzie łatwa rozmowa. Odkąd wróciłam z pracy w Warszawie i zobaczyłam, jak bardzo babcia się postarzała, coraz częściej myślałam o przyszłości. O tym, co będzie z mieszkaniem, które przez całe życie było moim domem. O tym, jak bardzo boję się zostać bez dachu nad głową, jeśli coś jej się stanie.
– Babciu… – zaczęłam niepewnie. – Chciałabym cię prosić o coś ważnego. Czy mogłabyś przepisać na mnie mieszkanie?
Zapadła cisza. Słyszałam tylko tykanie zegara i szum samochodów za oknem. Babcia odłożyła filiżankę. Jej dłonie lekko drżały.
– Dlaczego teraz o tym mówisz? – spytała cicho.
– Bo… boję się, że jeśli coś ci się stanie, to ciocia Teresa albo wujek Andrzej będą chcieli sprzedać mieszkanie. Wiesz, jak oni są. Ja tu mieszkam od dziecka, to mój dom…
Babcia długo milczała. W końcu westchnęła ciężko.
– Marto, czy ty myślisz, że ja nie wiem, co się dzieje w tej rodzinie? Że nie widzę, jak Teresa patrzy na mnie spod byka, a Andrzej przychodzi tylko wtedy, gdy potrzebuje pieniędzy? Ale ty… ty byłaś zawsze inna.
Poczułam ukłucie w sercu. Przecież to dla nas obu najlepsze rozwiązanie! Przecież to ja się nią opiekuję, robię zakupy, sprzątam…
– Babciu, ja tylko chcę mieć pewność…
– Pewność? – przerwała mi nagle ostrym tonem. – A co z wdzięcznością? Co z miłością? Czy naprawdę myślisz, że wszystko można załatwić papierkiem u notariusza?
Zrobiło mi się gorąco. Nie tak miała wyglądać ta rozmowa. Przecież nie chodziło mi o pieniądze! Chciałam tylko poczuć się bezpiecznie.
– Babciu…
– Pamiętasz, jak miałaś osiem lat i płakałaś po nocach za mamą? – ciągnęła babcia. – Przytulałam cię wtedy i mówiłam, że wszystko będzie dobrze. Że zawsze będziesz miała dom. A teraz pytasz mnie o akt własności.
Łzy napłynęły mi do oczu. Poczułam się winna i mała jak wtedy, gdy rodzice zostawili mnie pod jej opieką i wyjechali za granicę.
– Przepraszam… – wyszeptałam.
Babcia spojrzała na mnie długo.
– Marto, ja ci ufam. Ale nie chcę, żebyś myślała o mnie jak o przeszkodzie do mieszkania. Nie chcę być ciężarem.
– Nigdy tak nie myślałam! – zaprotestowałam gwałtownie.
– Może nieświadomie… Ale widzisz, ja też mam swoje lęki. Boję się samotności bardziej niż śmierci. Boję się, że kiedy przepiszę mieszkanie, już nie będziesz mnie potrzebować.
Zamilkłyśmy obie. W powietrzu wisiała niewypowiedziana prawda: że każda z nas czegoś się boi. Ja – utraty domu. Ona – utraty mnie.
Następnego dnia zadzwoniła ciocia Teresa.
– Słyszałam, że chcesz przejąć mieszkanie po mamie – powiedziała chłodno. – Ładnie to tak? Myślisz tylko o sobie?
Zacisnęłam pięści.
– To nie tak! Ja tu mieszkam od dziecka!
– A kto płacił rachunki przez te lata? Kto pomagał mamie poza tobą? Myślisz, że wszystko ci się należy?
Rozłączyła się zanim zdążyłam odpowiedzieć. Poczułam się osaczona. Z jednej strony babcia i jej lęk przed samotnością; z drugiej rodzina gotowa rozszarpać się o każdy metr kwadratowy.
Wieczorem usiadłam z babcią przy stole. Milczałyśmy długo.
– Babciu… boję się – przyznałam w końcu cicho.
Babcia ujęła moją dłoń.
– Ja też się boję, Marto. Ale musimy sobie ufać. Mieszkanie to tylko ściany. Najważniejsze jest to, co między nami.
Przez kolejne dni unikałyśmy tematu. Ale atmosfera była napięta. Ciocia Teresa przestała odbierać moje telefony. Wujek Andrzej przyszedł raz i rzucił tylko:
– Każdy myśli o sobie w tej rodzinie…
Czułam się winna i zagubiona. Próbowałam rozmawiać z babcią o wszystkim innym: o pogodzie, o sąsiadce spod trójki, o starych zdjęciach w albumie. Ale temat mieszkania wisiał nad nami jak chmura burzowa.
Pewnego wieczoru babcia poprosiła mnie do swojego pokoju.
– Marto… napisałam testament – powiedziała spokojnie. – Mieszkanie dostaniesz ty. Ale chcę, żebyś wiedziała jedno: dom to nie akt własności. Dom buduje się codziennie – troską, obecnością i miłością.
Objęłam ją mocno i rozpłakałam się jak dziecko.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie tylko więzy krwi ani wspólny adres zameldowania. To wybór każdego dnia – czy będziemy dla siebie wsparciem czy ciężarem; czy potrafimy rozmawiać o najtrudniejszych sprawach bez ranienia siebie nawzajem.
Czasem pytam siebie: czy naprawdę można być wdzięcznym za miłość i jednocześnie bać się jej utraty? Czy prośba o bezpieczeństwo zawsze musi ranić tych, których kochamy najbardziej?