„Gdzie jesteś, Ruto?” – Noc, która zmieniła wszystko. Historia matki, która musiała wybrać między miłością a prawdą

– Mamo, proszę, nie pytaj mnie o nic – wyszeptała Zosia, stojąc przemoczona na progu naszego mieszkania w środku burzy. Jej włosy kleiły się do twarzy, a w oczach widziałam strach, jakiego nie znałam nawet z najgorszych snów. Za nią nie było nikogo. Ani śladu Ruty.

Zamknęłam drzwi, czując jak serce wali mi w piersi. Zosia miała tylko czternaście lat. Gdzie była moja córka? Gdzie była Ruta? Przez chwilę miałam ochotę krzyczeć, potrząsnąć wnuczką i zmusić ją do odpowiedzi. Ale widząc jej drżące ręce i łzy spływające po policzkach, tylko ją przytuliłam.

– Wszystko będzie dobrze, kochanie – powiedziałam, choć sama nie wierzyłam w te słowa.

Noc była długa. Zosia nie chciała mówić. Siedziała skulona na kanapie, patrząc w okno, jakby za szybą miała zobaczyć swoją mamę wracającą do domu. Ja chodziłam po mieszkaniu jak tygrysica w klatce. W głowie kłębiły mi się pytania: czy Ruta uciekła? Czy coś jej się stało? Czy to moja wina?

Rano zadzwoniłam do Piotra, mojego byłego męża. Rozwiedliśmy się dziesięć lat temu, ale w takich chwilach nie liczyły się stare urazy.

– Ruta zniknęła – powiedziałam bez wstępu.

– Co ty mówisz? – Piotr zaniemówił. – Jak to zniknęła?

– Zosia przyszła sama. Nic nie chce powiedzieć.

– Dzwoniłaś na policję?

– Jeszcze nie…

– Dzwoń natychmiast! – krzyknął Piotr.

Zgłosiłam zaginięcie. Policja przyszła szybko, zadawali pytania Zosi, ale ona milczała jak zaklęta. Widziałam, jak policjantka próbuje być delikatna:

– Zosiu, czy twoja mama mówiła ci coś przed wyjściem? Czy ktoś was odwiedzał?

Zosia tylko pokręciła głową.

Wiedziałam, że coś ukrywa. Przez kolejne dni dom zamienił się w miejsce pełne napięcia i niedopowiedzeń. Piotr przyjechał z Warszawy i zamieszkał z nami na czas poszukiwań. To było trudne – wróciły stare konflikty. On obwiniał mnie o wszystko:

– Gdybyś nie naciskała na Rutę z tymi studiami…

– A ty? Gdzie byłeś przez ostatnie lata? – odparowałam.

Zosia słuchała naszych kłótni i zamykała się coraz bardziej w sobie. W końcu pewnej nocy weszłam do jej pokoju. Siedziała na łóżku z telefonem w ręku.

– Zosiu…

– Babciu, ja się boję…

Przytuliłam ją mocno.

– Czego się boisz?

– Że mama już nie wróci.

Zaczęła płakać tak rozpaczliwie, że serce mi pękło. Wtedy wyznała:

– Mama miała kłopoty… Z kimś się spotykała… Ktoś jej groził…

Zamarłam. Ruta nigdy nie mówiła mi o żadnych problemach. Była zawsze taka silna, niezależna – przynajmniej tak mi się wydawało. Ale czy naprawdę ją znałam?

Policja zaczęła sprawdzać telefony Ruty, jej znajomych z pracy i sąsiadów. Okazało się, że od kilku miesięcy spotykała się z kimś nowym – Adamem. Był od niej starszy o dziesięć lat, rozwodnik z dwójką dzieci. Nikt z rodziny go nie znał.

Piotr był wściekły:

– Jak mogłaś nic nie wiedzieć?!

– A ty wiedziałeś?! – krzyknęłam przez łzy.

Każdego dnia czułam coraz większą winę. Może byłam zbyt surowa? Może powinnam była częściej pytać Rutę o jej życie? Może powinnam była zauważyć sygnały?

Mijały tygodnie. Zosia zaczęła chodzić do szkoły, ale wracała cicha i zamknięta w sobie. Ja próbowałam trzymać dom w ryzach – gotowałam obiady, prałam ubrania, rozmawiałam z nauczycielami Zosi. Ale wszystko było jakby za szybą – życie toczyło się obok mnie.

Pewnego dnia dostałam list polecony. Nadawcą był Adam.

„Pani Ruto,
Nie mogę już dłużej milczeć. To ja jestem odpowiedzialny za to wszystko. Proszę wybaczyć moją słabość…”

List był chaotyczny, pełen wyrzutów sumienia i niedopowiedzeń. Adam przyznał się do kłótni z Rutą w noc jej zaginięcia. Pisał o zazdrości, o strachu przed utratą rodziny…

Oddałam list policji. Adam został zatrzymany na przesłuchanie. Po kilku dniach znaleziono Rutę – żywą, ale wyczerpaną psychicznie i fizycznie. Ukrywała się u znajomej pod Warszawą, uciekając przed Adamem i własnymi demonami.

Kiedy wróciła do domu, Zosia rzuciła się jej na szyję ze łzami w oczach.

– Mamo! Bałam się!

Ruta długo milczała. Potem spojrzała na mnie:

– Przepraszam, mamo… Nie chciałam cię ranić…

Przytuliłam ją mocno.

Dziś nasza rodzina jest inna niż kiedyś. Wciąż uczymy się rozmawiać ze sobą bez lęku i oskarżeń. Czasem myślę o tej nocy i pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy naprawdę znamy tych, których kochamy najbardziej?

Czy wy też czasem boicie się prawdy o swoich bliskich? Czy warto pytać, nawet jeśli odpowiedź może zaboleć?