Modlitwa i wiara – jak przetrwałam, gdy teściowa próbowała wyrzucić mnie z domu
— Nie będziesz mi tu więcej rozkazywać! — głos teściowej odbił się echem od ścian kuchni. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoniach mokrą ściereczkę, a łzy cisnęły mi się do oczu. — To jest dom mojego syna, nie twój! — dodała, patrząc na mnie z pogardą.
Mój mąż, Tomek, wyjechał do pracy za granicę trzy miesiące temu. Zostawił mnie z naszą dwuletnią córeczką, Zosią, i obietnicą, że wróci za pół roku. Miałam nadzieję, że ten czas minie spokojnie, ale już pierwszego dnia po jego wyjeździe teściowa zaczęła się zachowywać inaczej. Przychodziła codziennie, kontrolowała każdy mój ruch, krytykowała sposób gotowania, sprzątania, nawet to, jak ubieram Zosię.
Z czasem jej wizyty stały się coraz dłuższe. Zaczęła przynosić swoje rzeczy, zostawiać je w naszym mieszkaniu. Pewnego dnia przyszła z walizką i oznajmiła:
— Od dziś będę tu spać. Muszę mieć oko na wnuczkę.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Każdego dnia modliłam się o cierpliwość i siłę. Wieczorami, gdy Zosia już spała, klękałam przy jej łóżeczku i szeptałam: „Boże, daj mi wytrwać. Nie pozwól mi się złamać.”
Pewnego ranka obudziłam się i zobaczyłam teściową w mojej sypialni. Stała nad łóżkiem z kluczem w ręku.
— Oddaj klucze do mieszkania — powiedziała chłodno. — Tomek powiedział mi przez telefon, że nie radzisz sobie sama. Lepiej będzie, jeśli wrócisz do swoich rodziców na wieś.
Serce mi zamarło. — To nieprawda! — wykrztusiłam. — Tomek nic takiego nie mówił!
— Nie kłóć się ze mną! — krzyknęła. — Albo oddasz klucze i wyjdziesz po dobroci, albo zadzwonię po policję.
Wybiegłam z pokoju i zamknęłam się w łazience. Słyszałam, jak Zosia zaczyna płakać w salonie. Drżałam cała, nie wiedząc, co robić. Wzięłam telefon i zadzwoniłam do Tomka.
— Tomek, mama chce mnie wyrzucić z domu! — szlochałam do słuchawki.
— Co? — usłyszałam jego zdumiony głos. — Przecież mówiłem jej tylko, żeby ci pomogła…
— Ona twierdzi, że kazałeś mi wrócić do rodziców!
Tomek milczał przez chwilę.
— Daj mi ją do telefonu.
Podałam słuchawkę teściowej. Ich rozmowa była krótka i pełna napięcia. Po chwili oddała mi telefon bez słowa i wyszła z mieszkania trzaskając drzwiami.
Myślałam, że to koniec problemów, ale to był dopiero początek. Następnego dnia teściowa przyszła z dwoma sąsiadkami.
— Widzicie? — mówiła głośno. — Taka młoda, a już nie potrafi zadbać o dom! Brudno wszędzie, dziecko zaniedbane…
Czułam się upokorzona. Sąsiadki patrzyły na mnie z litością albo pogardą. Po ich wyjściu usiadłam na podłodze i płakałam długo. Zosia tuliła się do mnie cichutko.
Zaczęły się plotki na klatce schodowej. Ludzie szeptali za moimi plecami. Czułam się coraz bardziej samotna i bezradna. Moja mama dzwoniła codziennie:
— Wróć do nas, córeczko… Po co masz tam cierpieć?
Ale ja nie chciałam się poddać. To był mój dom, moje życie! Każdego dnia powtarzałam sobie: „Bóg jest ze mną. Nie pozwoli mi upaść.”
Teściowa nie odpuszczała. Przychodziła codziennie rano i wieczorem, sprawdzała lodówkę, zaglądała do szafek.
— Nie umiesz nawet ugotować porządnego obiadu! — rzucała z pogardą.
Pewnego dnia znalazłam ją w mojej sypialni przeszukującą szuflady.
— Czego pani szuka?! — zapytałam drżącym głosem.
— Sprawdzam tylko, czy nie chowasz tu czegoś podejrzanego — odpowiedziała bezwstydnie.
Wtedy coś we mnie pękło.
— Proszę natychmiast wyjść z mojego pokoju! — krzyknęłam pierwszy raz w życiu tak głośno na nią.
Teściowa spojrzała na mnie zaskoczona.
— Oho! Wreszcie pokazujesz pazurki? Lepiej uważaj…
Tego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Modliłam się gorąco:
„Boże, jeśli mam tu zostać – daj mi siłę walczyć o siebie i moją córkę.”
Następnego dnia zadzwonił Tomek.
— Mamo, musisz przestać nachodzić Kasię — powiedział stanowczo przez telefon (słyszałam ich rozmowę przez uchylone drzwi). — To jest NASZ dom. Jeśli jeszcze raz ją obrazisz albo spróbujesz ją wyrzucić – zerwę kontakt!
Teściowa wybiegła z mieszkania obrażona i przez kilka dni jej nie widziałam. W końcu przyszła cicho pod wieczór.
— Kasiu… Może… może przesadziłam — powiedziała niepewnie. — Ale ja tylko chciałam dobrze dla Tomka i Zosi…
Patrzyłam na nią długo w milczeniu. Widziałam w jej oczach strach i żal.
— Ja też chcę dobrze dla naszej rodziny — odpowiedziałam cicho. — Ale proszę pozwolić mi być matką i żoną na swój sposób.
Od tamtej pory nasze relacje powoli zaczęły się poprawiać. Teściowa już nie wchodziła bez pytania do mojego pokoju ani nie komentowała wszystkiego tak ostro. Zaczęłyśmy rozmawiać – czasem nawet szczerze.
Dziś wiem jedno: gdyby nie modlitwa i wiara w to, że Bóg mnie prowadzi – nie przetrwałabym tych miesięcy samotności i upokorzeń. Każda łza była modlitwą o siłę.
Czasem myślę: ile kobiet w Polsce przeżywa podobne piekło pod jednym dachem z teściową? Czy naprawdę musimy walczyć o godność nawet we własnym domu? A może wystarczy uwierzyć w siebie – i zaufać Bogu?