Drzwi, które nie są dla ciebie: opowieść o miłości, zdradzie i spadku
— Ty? — szepnęłam, mrużąc oczy i czując, jak serce zaczyna mi walić w piersi. Stał na progu, w ciemnym płaszczu, z twarzą zmęczoną, jakby nie spał od wielu nocy. Krzysztof. Mój były mąż. Człowiek, którego kochałam przez dwadzieścia lat, a który zostawił mnie dla młodszej kobiety. — Czego chcesz? — zapytałam, starając się, by mój głos brzmiał pewnie, choć w środku czułam się jak dziecko, któremu właśnie odebrano ulubioną zabawkę.
— Muszę z tobą porozmawiać. Mogę wejść? — odpowiedział, próbując się uśmiechnąć, ale jego usta drżały. Przez chwilę miałam ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, ale ciekawość i coś jeszcze — może resztki dawnego uczucia — sprawiły, że cofnęłam się i wpuściłam go do środka.
Wszedł powoli, rozglądając się po mieszkaniu, jakby szukał śladów swojego dawnego życia. Usiadł na kanapie, a ja stanęłam naprzeciwko, skrzyżowałam ramiona na piersi i czekałam. Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko tykaniem zegara.
— Halina… — zaczął w końcu, spuszczając wzrok. — Wiem, że nie mam prawa tu przychodzić. Ale… Stało się coś ważnego. Chodzi o dom po twojej matce.
Zamarłam. Dom na Żoliborzu, w którym dorastałam, który mama zapisała mi w testamencie. Po rozwodzie Krzysztof próbował przekonać mnie, żebym go sprzedała i podzieliła się pieniędzmi. Odmówiłam. To była jedyna rzecz, która mi została po rodzinie.
— Co z nim? — spytałam ostrożnie.
— Twój brat, Andrzej… On chce go sprzedać. Twierdzi, że mama zmieniła testament i połowa należy do niego. — Krzysztof spojrzał na mnie z niepokojem. — Dostałem dziś list od jego adwokata. Podobno masz się stawić w sądzie za dwa tygodnie.
Poczułam, jak świat usuwa mi się spod nóg. Andrzej? Mój brat, z którym od lat nie miałam kontaktu? Po śmierci mamy wyjechał do Gdańska i słuch po nim zaginął. Teraz wraca po swoje?
— Dlaczego ty mi to mówisz? — spytałam cicho.
Krzysztof westchnął ciężko.
— Bo wiem, jak bardzo ten dom dla ciebie znaczy. I… Chciałem cię ostrzec. Andrzej jest zdesperowany. Ma długi. Jeśli nie zgodzisz się na sprzedaż, może być różnie.
Przez chwilę patrzyłam na niego w milczeniu. Przypomniałam sobie wszystkie te noce, kiedy płakałam po jego odejściu, kiedy czułam się zdradzona i samotna. Teraz znów czułam się bezradna, jak wtedy.
— A może to ty chcesz mnie przekonać do sprzedaży? — rzuciłam z goryczą. — Może liczysz na swoją działkę?
Krzysztof pokręcił głową.
— Nie. Już nie zależy mi na pieniądzach. Zrozumiałem wiele rzeczy przez te lata…
Nie odpowiedziałam. Wstałam i podeszłam do okna. Za szybą Warszawa spała spokojnie, a ja czułam się jak bohaterka taniego melodramatu. Zdradzona przez męża, teraz miałam stracić ostatni kawałek swojego życia.
— Halina… — Krzysztof podszedł bliżej. — Przepraszam za wszystko. Wiem, że cię skrzywdziłem. Ale teraz musisz walczyć o siebie. Nie pozwól Andrzejowi odebrać ci domu.
Odwróciłam się do niego powoli.
— Łatwo ci mówić. Ty masz nową rodzinę, nowy dom. Ja mam tylko te cztery ściany.
W jego oczach zobaczyłam cień żalu.
— To nieprawda. Masz siebie. I masz prawo do szczęścia.
Wyszedł bez słowa pożegnania. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, czując, jak narasta we mnie gniew i strach. Przez kolejne dni nie mogłam spać. Każdy dźwięk wydawał mi się podejrzany, każdy telefon wywoływał dreszcz niepokoju.
W końcu zadzwonił Andrzej.
— Halina, musimy porozmawiać — powiedział chłodno. — Sytuacja jest jasna. Albo sprzedajemy dom i dzielimy się pieniędzmi, albo spotkamy się w sądzie.
— To dom po naszej matce! — krzyknęłam bezsilnie.
— I co z tego? Potrzebuję pieniędzy. Ty możesz zamieszkać gdzie indziej.
Rozłączył się bez słowa więcej. Poczułam się zdradzona po raz kolejny — tym razem przez własną krew.
Przez dwa tygodnie żyłam jak w transie. Spotkałam się z adwokatem, szukałam dokumentów, rozmawiałam z sąsiadami, którzy pamiętali moją mamę i jej ostatnią wolę. Każda rozmowa była jak rozdrapywanie starych ran.
W dniu rozprawy Andrzej pojawił się w sądzie z nową partnerką — młodą, pewną siebie kobietą, która patrzyła na mnie z wyższością. Próbował przekonać sędziego, że mama zmieniła testament pod wpływem choroby, że nie była świadoma swoich decyzji.
Siedziałam na ławie oskarżonych i czułam się jak intruz we własnym życiu. Adwokat Andrzeja zadawał mi pytania, próbował udowodnić, że nie dbałam o matkę, że nie zasługuję na dom.
W pewnym momencie nie wytrzymałam.
— To nie są drzwi dla ciebie — powiedziałam cicho, patrząc bratu prosto w oczy. — Ten dom był zawsze moim schronieniem. Ty odszedłeś dawno temu.
Sąd przyznał mi rację. Testament mamy był ważny. Andrzej wyszedł z sali bez słowa, a ja poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
Wieczorem siedziałam sama w kuchni i patrzyłam na stare zdjęcia rodzinne. Zrozumiałam, że żadne drzwi nie zamykają się bez powodu. Może czasem trzeba stracić wszystko — miłość, rodzinę, złudzenia — żeby odnaleźć siebie?
Czy naprawdę potrafimy wybaczyć tym, którzy nas skrzywdzili? Czy dom to tylko cztery ściany, czy coś znacznie więcej? Może właśnie wtedy, gdy wszystko wydaje się stracone, zaczynamy naprawdę żyć…