Dług wdzięczności, którego nie chciałam spłacać
— Kinga, nie bądź naiwna. Halina nie robi tego z dobroci serca — usłyszałam od mamy, kiedy po raz kolejny opowiadałam jej o „pomocy” teściowej. Siedziałyśmy w mojej kuchni, a ja czułam, jak w gardle rośnie mi gula. Znowu miałam ochotę płakać, ale nie mogłam sobie na to pozwolić. Tomasz był w pracy, dzieci w przedszkolu, a ja miałam chwilę, żeby się wygadać.
— Ale przecież ona tylko chce nam pomóc… — próbowałam się bronić, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa. Mama spojrzała na mnie z politowaniem, jakby widziała we mnie małą dziewczynkę, która nie rozumie zasad dorosłego świata.
— Pomoc? — powtórzyła z ironią. — Pomoc to jest wtedy, kiedy ktoś daje ci coś i nie oczekuje niczego w zamian. A Halina za każdą złotówkę, którą wam pożyczyła, domaga się wdzięczności na wieki wieków. Przecież ona cię tym dławi, Kinga. Nie widzisz tego?
Wiedziałam, że mama ma rację. Od kiedy wzięliśmy z Tomkiem ślub, jego matka była wszędzie. Najpierw zaoferowała się, że pomoże nam z wkładem własnym na mieszkanie. Potem, kiedy urodziła się Zosia, przynosiła torby z ubrankami, zabawkami, pieluchami. Zawsze z szerokim uśmiechem, ale i z tym specyficznym błyskiem w oku, który mówił: „Pamiętaj, komu to zawdzięczasz”.
Najgorsze były te jej wizyty bez zapowiedzi. Wpadała, rozglądała się krytycznie po mieszkaniu, poprawiała poduszki na kanapie, wyciągała brudne naczynia ze zlewu i mówiła: — Oj, Kinga, ty to nigdy nie będziesz miała porządku. Dobrze, że jestem, bo kto by się tym zajął?
Czułam się wtedy jak intruz we własnym domu. Tomasz próbował mnie pocieszać:
— Daj spokój, mama po prostu chce dobrze. Pomogła nam, więc nie możemy jej teraz odtrącić.
Ale ja czułam, że z każdym kolejnym „przysługą” Halina coraz mocniej zaciska na nas swoje szpony. Przestałam zapraszać znajomych, bo bałam się, że teściowa wpadnie i zacznie komentować, kto ile zjadł, kto zostawił okruszki na stole. Zaczęłam się zamykać w sobie, unikałam rozmów z Tomkiem o pieniądzach, bo wiedziałam, że zaraz padnie temat „pomocy” jego matki.
Pewnego dnia Halina przyszła z nowym pomysłem:
— Kinga, pomyślałam, że skoro i tak nie pracujesz, mogłabyś mi pomóc w sklepie. Tylko kilka godzin dziennie, a ja ci za to zapłacę. No i będziesz miała okazję się czegoś nauczyć.
Zamarłam. Wiedziałam, że to nie jest propozycja, tylko rozkaz. Jeśli odmówię, usłyszę, że jestem niewdzięczna. Jeśli się zgodzę, będę musiała znosić jej humory przez kilka godzin dziennie. Tomasz, jak zwykle, nie widział problemu:
— To tylko kilka godzin, a mama naprawdę potrzebuje pomocy. Poza tym, to przecież rodzina.
Wtedy zadzwoniłam do mamy. Wysłuchała mnie cierpliwie, a potem powiedziała coś, co na zawsze zapadło mi w pamięć:
— Kinga, być u kogoś w długu to ciężkie brzemię, ale jeszcze gorzej, gdy wierzyciel bez przerwy wytyka swoje „szlachetne czyny”, domagając się wiecznej wdzięczności. Musisz postawić granice. Inaczej ona nigdy nie przestanie.
Następnego dnia mama przyszła do nas do domu. Halina akurat była w kuchni i jak zwykle komentowała, że „u niej to zawsze było czysto”. Mama weszła, spojrzała jej prosto w oczy i powiedziała:
— Pani Halino, bardzo doceniam wszystko, co pani zrobiła dla Kingi i Tomka. Ale myślę, że młodzi powinni już sami decydować o swoim życiu. Pomoc jest cenna tylko wtedy, gdy nie jest narzędziem do kontroli.
Halina aż się zaczerwieniła. Próbowała coś powiedzieć, ale mama nie dała jej dojść do słowa:
— Proszę nie oczekiwać wdzięczności na każdym kroku. Kinga i Tomasz są dorosłymi ludźmi. Jeśli będą potrzebować pomocy, poproszą. Ale proszę nie wykorzystywać tego, co pani zrobiła, żeby im narzucać swoje zdanie.
Byłam w szoku. Nikt nigdy nie odważył się tak odezwać do Haliny. Tomasz patrzył na mnie z niedowierzaniem, a Halina wyszła z kuchni bez słowa. Przez kilka dni nie odzywała się do mnie ani do Tomka. W domu zapanowała dziwna cisza, ale ja po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.
Zaczęłam rozmawiać z Tomkiem o tym, jak się czuję. O tym, że chcę być niezależna, nawet jeśli oznacza to mniej pieniędzy i więcej wyrzeczeń. Zrozumiał, choć nie było mu łatwo. Musiał wybrać między lojalnością wobec matki a własną rodziną. To nie była łatwa rozmowa, ale była konieczna.
Po kilku tygodniach Halina zadzwoniła. Przeprosiła za swoje zachowanie, choć czułam, że robi to bardziej z obowiązku niż z przekonania. Ale przestała się narzucać. Zaczęła dzwonić przed wizytą, nie komentowała już wszystkiego. Nasze relacje stały się chłodniejsze, ale bardziej znośne.
Dziś wiem, że czasem trzeba mieć odwagę powiedzieć „dość”, nawet jeśli oznacza to konflikt. Lepiej żyć skromniej, ale na własnych zasadach, niż być wiecznym dłużnikiem czyjejś „szlachetności”.
Czasem zastanawiam się, ile rodzin w Polsce żyje pod presją takich „pomocnych” teściowych czy matek. Czy naprawdę musimy płacić tak wysoką cenę za czyjąś pomoc? A może powinniśmy częściej mówić „nie”, zanim będzie za późno?