Druga po Kingze: Opowieść o cieniu, który stał się moim domem

– Znowu zapomniałaś o torcie, Magda? – głos mamy przeszył kuchnię jak zimny przeciąg. Stałam przy zlewie, zmywając resztki kremu z miski, którą przed chwilą oddała mi Kinga. Jej urodziny. Jej dzień. Jej wszystko. – Przecież mówiłam ci, żebyś nie zapomniała o świeczkach! – dodała mama, patrząc na mnie z wyrzutem, jakby to był największy grzech świata.

Miałam ochotę krzyknąć, że to nie ja zapomniałam, tylko ona nigdy nie pamiętała o moich urodzinach. Ale tylko zacisnęłam zęby. Kinga stała obok, uśmiechając się do siebie, jakby była królową tego domu. Może i była. Zawsze była pierwsza. Pierwsza w szkole, pierwsza w tańcu, pierwsza w sercu mamy. Ja byłam druga. Nie ostatnia – nie. Po prostu druga. Za kimś bardziej wartościowym, bardziej osiągającym sukcesy, bardziej „właściwym”. Za Kingą.

Może gdybyśmy były inne, może gdyby mama była inna, nie czułabym tego ciężaru. Ale od dziecka słyszałam: „Popatrz na Kingę, jak pięknie się uczy”, „Kinga nigdy nie sprawia problemów”, „Kinga jest taka odpowiedzialna”. A ja? Ja byłam tą, która zapomniała o świeczkach. Tą, która dostała czwórkę z matematyki, a nie piątkę. Tą, która nie miała chłopaka na studniówce. Tą, która zawsze była „prawie”.

W tamten dzień, kiedy Kinga kończyła 27 lat, mama zorganizowała przyjęcie jak z katalogu. Balony, girlandy, tort z najlepszej cukierni w mieście. Goście – ciotki, wujkowie, nawet sąsiedzi – wszyscy przyszli dla Kingi. Ja miałam być tylko tłem. Pomocą kuchenną. Kiedy przyszło do składania życzeń, mama podeszła do Kingi i przy wszystkich powiedziała: – Kochanie, jesteś moją dumą. Gdyby nie ty, nie wiem, czy miałabym powód do radości w życiu.

Zamarłam. Poczułam, jak coś we mnie pęka. Wszyscy patrzyli na Kingę i mamę, a ja stałam z boku, z pustym talerzem w ręku. Tata próbował coś powiedzieć, ale mama go uciszyła wzrokiem. Kinga spojrzała na mnie z lekkim współczuciem, ale nic nie powiedziała. Zawsze była dobra w byciu idealną.

Po przyjęciu zamknęłam się w swoim pokoju. Słyszałam śmiechy z salonu, rozmowy o sukcesach Kingi – jej nowej pracy w Warszawie, jej chłopaku, który miał jej się oświadczyć. Nikt nie zapytał mnie, co u mnie. Nikt nie zauważył, że płaczę. Nawet pies przyszedł do mnie dopiero wtedy, gdy wszyscy już poszli spać.

Następnego dnia mama weszła do mojego pokoju bez pukania. – Magda, musisz się bardziej starać. Kinga już w twoim wieku miała własne mieszkanie i pracę. Ty ciągle siedzisz tutaj i marudzisz. – Jej głos był zimny, jakby mówiła do obcej osoby.

– Może gdybyś mnie kiedyś pochwaliła… – zaczęłam, ale przerwała mi gestem ręki.

– Nie rób z siebie ofiary. Każdy ma takie same szanse. Kinga po prostu je wykorzystała.

Chciałam wykrzyczeć jej w twarz wszystko, co czułam przez te lata. Że nigdy nie byłam dla niej wystarczająca. Że zawsze widziała we mnie tylko cień Kingi. Ale nie potrafiłam. Zamiast tego wyszłam z domu i poszłam przed siebie. Bez celu.

Szłam ulicami Krakowa, mijając ludzi szczęśliwych i zajętych swoimi sprawami. Zastanawiałam się, czy ktoś z nich też czuje się niewidzialny. Czy ktoś z nich też żyje w cieniu kogoś innego. W parku usiadłam na ławce i zadzwoniłam do przyjaciółki, Oli.

– Magda? Co się stało? – zapytała od razu, słysząc mój głos.

– Mam dość. Mam dość bycia drugą. Mam dość słuchania o Kindze. Mam dość mamy.

Ola milczała przez chwilę.

– Może czas wyjechać? Zrobić coś dla siebie?

– Ale co? Gdzie? Nawet nie wiem, kim jestem bez porównań do Kingi.

– To właśnie musisz odkryć – powiedziała cicho. – Nie dla mamy. Dla siebie.

Tej nocy nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, myśląc o słowach Oli. Czy naprawdę mogłabym zacząć od nowa? Bez Kingi? Bez mamy? Bez tego ciężaru?

Kilka dni później podjęłam decyzję. Znalazłam pracę w Gdańsku – daleko od domu, daleko od porównań. Spakowałam walizkę i po raz pierwszy poczułam się wolna. Mama nie rozumiała mojej decyzji. – Uciekasz? – zapytała z wyrzutem.

– Nie uciekam. Po prostu chcę być sobą.

Kinga zadzwoniła wieczorem.

– Magda… Nie chciałam, żebyś tak się czuła. Przepraszam.

– To nie twoja wina – odpowiedziałam szczerze. – Po prostu… muszę spróbować żyć inaczej.

W Gdańsku wszystko było nowe i obce. Praca była trudna, mieszkanie ciasne, a samotność czasem przytłaczająca. Ale nikt mnie tu nie porównywał. Nikt nie wiedział o Kindze. Mogłam być Magdą – po prostu Magdą.

Czasem dzwoniłam do mamy, ale rozmowy były krótkie i chłodne. Kinga odwiedziła mnie raz – przyjechała z ciastem i butelką wina. Siedziałyśmy na podłodze mojego małego mieszkania i rozmawiałyśmy jak dwie dorosłe kobiety, a nie jak siostry rywalizujące o miłość matki.

– Wiesz… – powiedziała Kinga – ja też czułam presję. Zawsze musiałam być najlepsza, bo wiedziałam, że inaczej mama się rozpadnie.

Patrzyłam na nią długo. Po raz pierwszy zobaczyłam w niej nie ideał, ale człowieka. Może obie byłyśmy ofiarami tych samych oczekiwań?

Dziś mija rok od tamtych urodzin Kingi. Nadal jestem w Gdańsku. Nadal uczę się być sobą. Czasem tęsknię za domem, czasem za mamą, czasem nawet za tym cieniem, który był moim domem przez tyle lat. Ale wiem jedno: już nigdy nie pozwolę, by ktoś decydował o mojej wartości.

Czy można naprawdę wyjść z cienia kogoś, kogo się kocha i nienawidzi jednocześnie? Czy można być szczęśliwym, będąc po prostu sobą? Może to pytania, na które każdy musi odpowiedzieć sam.