Ziemniaki z jajkiem – historia o głodzie, wstydzie i nadziei
— Znowu ziemniaki z jajkiem, mamo? Nie mogę już tego znieść! — wrzasnąłem, czując jak w gardle rośnie mi gula gniewu i wstydu. Matka drgnęła, jakby ktoś ją uderzył. Z jej drżących dłoni wypadła łyżka, stuknęła o podłogę. Spuściła wzrok, próbując ukryć łzy i upokorzenie. — To wszystko, co mamy, synu… — wyszeptała ledwie słyszalnym głosem.
Nie wytrzymałem. Z hukiem postawiłem talerz na stole. Ziemniaki rozleciały się po podłodze, a ja poczułem, jakby cała złość i bezsilność wylały się razem z nimi. — Dlaczego zawsze musimy być tacy biedni? Dlaczego nie możemy mieć normalnego obiadu, jak inni? — krzyczałem, choć wiedziałem, że to nie jej wina. Ale nie mogłem już dłużej tłumić tego wszystkiego w sobie.
Matka podniosła łyżkę, jej ręce drżały jeszcze bardziej. — Przepraszam, Michałku… Staram się, naprawdę się staram… — powiedziała, a jej głos złamał się na końcu. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W jej oczach widziałem zmęczenie, strach i coś jeszcze — może nadzieję, że kiedyś będzie lepiej.
Miałem wtedy czternaście lat. Mieszkaliśmy w małym bloku na obrzeżach Radomia. Ojciec odszedł, kiedy miałem osiem lat. Zostawił nas z długami i obietnicą, że „jeszcze wróci”. Nigdy nie wrócił. Matka pracowała na dwie zmiany w szwalni, czasem dorabiała sprzątaniem u sąsiadów. Ja pomagałem, jak mogłem — roznosiłem ulotki, zbierałem butelki, czasem coś sprzedałem na OLX. Ale to nigdy nie wystarczało.
W szkole byłem „tym biednym”. Koledzy śmiali się z moich znoszonych butów i starej kurtki po kuzynie. Najgorsze były przerwy, kiedy wyciągali z plecaków kolorowe kanapki, a ja udawałem, że nie jestem głodny. Czasem nauczycielka dawała mi jabłko albo bułkę, ale wtedy czułem się jeszcze gorzej — jakbym był żebrakiem.
Pamiętam jedną zimę, kiedy przez tydzień jedliśmy tylko ziemniaki z jajkiem. Matka mówiła, że to „tradycyjne polskie danie”, ale ja wiedziałem, że po prostu nie mamy pieniędzy na nic innego. Wtedy właśnie wybuchłem po raz pierwszy. Krzyczałem na nią, rzucałem talerzami, płakałem z bezsilności. Ona tylko siedziała i patrzyła na mnie tymi swoimi zmęczonymi oczami.
— Michał, proszę cię… Nie rób tego… — szeptała, kiedy próbowałem wybiec z domu. Ale ja musiałem uciec. Wyszedłem na klatkę schodową, usiadłem na zimnych schodach i płakałem. Czułem się jak najgorszy syn na świecie. Wiedziałem, że matka robi wszystko, co może, ale nie mogłem przestać jej obwiniać za naszą sytuację.
Wieczorem wróciłem do mieszkania. W kuchni panowała cisza. Matka siedziała przy stole, głaskała kota po głowie. Na stole stał talerz z zimnymi ziemniakami i jajkiem. Usiadłem naprzeciwko niej. — Przepraszam… — wyszeptałem. Ona tylko pokiwała głową i uśmiechnęła się smutno.
— Wiesz, Michał… Kiedy byłam w twoim wieku, też jadłam ziemniaki z jajkiem. I też miałam dość. Ale potem zrozumiałam, że to nie jedzenie jest najważniejsze… — powiedziała cicho. — Najważniejsze jest to, że mamy siebie.
Nie odpowiedziałem. Nie potrafiłem jeszcze wtedy tego zrozumieć.
Następnego dnia w szkole znowu usłyszałem docinki. — Ej, Michał, masz nowe buty? — zaśmiał się Kuba, pokazując na moje stare trampki. Zacisnąłem pięści, ale nie odpowiedziałem. Po lekcjach poszedłem do biblioteki. Tam mogłem choć na chwilę zapomnieć o głodzie i wstydzie. Czytałem książki o ludziach, którzy wyszli z biedy, którzy walczyli o lepsze życie. Marzyłem, że kiedyś też mi się uda.
Wieczorami pomagałem matce w domu. Sprzątałem, gotowałem, czasem nawet prasowałem jej ubrania do pracy. Zaczęliśmy rozmawiać więcej — o szkole, o jej pracy, o tym, co byśmy zrobili, gdybyśmy wygrali w totolotka. Śmialiśmy się z własnych marzeń, ale dzięki temu było nam trochę lżej.
Pewnego dnia matka wróciła do domu później niż zwykle. Była blada i zmęczona. — Dostałam wypowiedzenie… — powiedziała cicho. — Szwalnia upada. Nie wiem, co teraz będzie…
Poczułem, jak świat wali mi się na głowę. Przez kilka dni żyliśmy jak w zawieszeniu. Matka szukała pracy, ja próbowałem zarobić cokolwiek, ale pieniędzy było coraz mniej. W końcu przyszło pismo z administracji — zalegamy z czynszem. Groziła nam eksmisja.
Wtedy po raz pierwszy poczułem prawdziwy strach. Nie o siebie, ale o matkę. Bałem się, że nie damy rady, że zostaniemy bez dachu nad głową. Ale matka się nie poddała. Znalazła pracę jako opiekunka starszej pani. Ja zacząłem dorabiać na budowie w wakacje. Było ciężko, ale przetrwaliśmy.
Dziś mam dwadzieścia pięć lat. Studiuję zaocznie, pracuję w sklepie budowlanym. Matka jest już na emeryturze, czasem pomaga mi w mieszkaniu, które wynajmuję z dziewczyną. Często wspominamy tamte czasy. Śmiejemy się, że ziemniaki z jajkiem to nasze „danie narodowe”.
Ale czasem, kiedy gotuję sobie prosty obiad, wracają wspomnienia. Smak ziemniaków i jajka przypomina mi o głodzie, wstydzie i strachu. Ale też o sile, którą wtedy w sobie odkryłem. O miłości matki, której nie zawsze potrafiłem docenić.
Czy musieliśmy przejść przez to wszystko, żeby zrozumieć, co jest naprawdę ważne? Czy można wybaczyć sobie własną bezsilność i gniew wobec tych, których kochamy najbardziej? Czasem myślę, że bieda to nie tylko brak pieniędzy — to przede wszystkim samotność i brak nadziei. Ale jeśli mamy kogoś obok siebie, nawet najprostszy posiłek może być świętem.