Mój ojciec błaga mnie, bym wybaczył wujkowi – ale jak zapomnieć o bólu?

– Nie możesz być taki uparty, Paweł! – głos ojca drżał, a jego dłonie nerwowo ściskały kubek z herbatą. – On jest twoim wujkiem. Rodzina to rodzina.

Siedziałem naprzeciwko niego w kuchni, patrząc na stare kafelki, które pamiętały jeszcze czasy PRL-u. W powietrzu unosił się zapach przypalonego mleka i napięcia, które można było kroić nożem. Ojciec miał łzy w oczach, ale ja czułem tylko zimną złość.

– Rodzina? – powtórzyłem z goryczą. – A pamiętasz, jak nas traktował? Jak cię wyzywał przy wszystkich? Jak mnie zamykał w piwnicy, kiedy miałeś nocną zmianę?

Ojciec spuścił wzrok. Wiedziałem, że nie chce wracać do tych wspomnień. Ale ja nie mogłem ich wyrzucić z głowy. Każda noc, kiedy leżałem na zimnej podłodze piwnicy, słysząc śmiech wujka Zbyszka nad moją głową, wracała do mnie jak koszmar.

– On był wtedy inny… – próbował tłumaczyć ojciec. – Pił. Stracił pracę. Było mu ciężko.

– Nam też było ciężko! – przerwałem mu ostro. – Ale to nie znaczy, że miał prawo robić z nas worki treningowe.

Cisza. Tylko zegar tykał na ścianie, odliczając sekundy mojego gniewu.

Wujek Zbyszek był bratem mojego ojca. Kiedy mama odeszła do Niemiec za chlebem, a ojciec pracował na kopalni po dwanaście godzin dziennie, Zbyszek miał się mną opiekować. Miał wtedy czterdzieści lat i już wtedy był cieniem człowieka, którym podobno kiedyś był – podobno dowcipny, pomocny, rodzinny. Ja znałem tylko jego drugą twarz: pijacką, brutalną i pełną pogardy.

Pamiętam pierwszy raz, kiedy zamknął mnie w piwnicy. Miałem dziewięć lat. Zbiłem przypadkiem szklankę. Zamiast krzyku – cisza. Potem szarpnięcie za ramię i ciemność. Siedziałem tam godzinami, płacząc i wołając ojca. Kiedy wrócił z pracy, Zbyszek powiedział mu, że byłem niegrzeczny.

Ojciec nigdy nie pytał o szczegóły. Był zmęczony życiem i chyba bał się prawdy.

Teraz siedział przede mną, starszy o dwadzieścia lat, zgarbiony i przepraszający za coś, czego nigdy nie zrobił.

– On jest chory, Paweł… – powiedział cicho. – Ma raka. Lekarze dają mu kilka miesięcy.

Zamknąłem oczy. Wiedziałem o tym od ciotki Marysi, która zadzwoniła do mnie tydzień temu z płaczem. „On już nie pije”, mówiła. „Jest sam jak palec. Potrzebuje rodziny”.

Ale czy ja byłem dla niego rodziną wtedy, gdy mnie bił? Gdy wyśmiewał moje jąkanie? Gdy mówił mi prosto w twarz, że jestem zerem jak mój ojciec?

– Nie potrafię… – wyszeptałem. – Nie po tym wszystkim.

Ojciec podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.

– Synu… Ja też mu nie wybaczyłem wszystkiego. Ale jeśli umrze sam…

Przerwał i odwrócił się do okna. Widziałem jego odbicie w szybie: zmęczone oczy, siwe włosy, twarz poorana zmarszczkami od zmartwień.

– Czasem myślę… Może gdybyśmy mu pomogli wcześniej… Może by się zmienił?

Zacisnąłem pięści pod stołem.

– To nie nasza wina – powiedziałem twardo. – On sam wybrał swoją drogę.

Ale tej nocy nie mogłem zasnąć. Przewracałem się z boku na bok, słysząc w głowie głos ciotki Marysi: „On już nie pije… Jest taki słaby… Pytał o ciebie”.

W końcu wstałem i poszedłem do kuchni napić się wody. Ojciec siedział przy stole z głową opartą na dłoniach.

– Nie śpisz? – zapytałem cicho.

– Myślę o Zbyszku… O tym wszystkim…

Usiadłem obok niego. Przez chwilę milczeliśmy.

– Wiesz… – zacząłem powoli – czasem mam wrażenie, że on nigdy nie żałował tego, co zrobił.

Ojciec westchnął.

– Może nie potrafił inaczej? Może nikt go nie nauczył przepraszać?

Pokręciłem głową.

– To nie usprawiedliwia przemocy.

Ojciec spojrzał na mnie smutno.

– Masz rację… Ale jeśli go zostawimy samego teraz… Czy będziemy lepsi od niego?

To pytanie wracało do mnie przez kolejne dni jak bumerang. W pracy nie mogłem się skupić. Koledzy pytali, czy wszystko w porządku, ale tylko machałem ręką.

W końcu zadzwoniła ciotka Marysia:

– Pawełku… On bardzo chciałby cię zobaczyć… Proszę cię…

Zgodziłem się pojechać do szpitala. Jechałem tramwajem przez szare Katowice z sercem ściśniętym jak pięść. W głowie miałem obrazy z dzieciństwa: zimna piwnica, krzyk wujka, łzy ojca.

W sali leżał wychudzony starzec z siwą brodą i oczami pełnymi strachu.

– Paweł… – wyszeptał słabym głosem.

Stałem przy drzwiach jak sparaliżowany.

– Przyszedłeś…

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Patrzyłem na niego i widziałem jednocześnie kata i ofiarę własnych demonów.

– Po co chciałeś mnie widzieć? – zapytałem chłodno.

Zaczął płakać. Nigdy wcześniej tego nie widziałem.

– Przepraszam… Za wszystko… Byłem potworem…

Milczałem długo. W końcu usiadłem na krześle obok łóżka.

– Dlaczego? – zapytałem cicho. – Dlaczego to robiłeś?

Zbyszek spojrzał na mnie błagalnie.

– Bałem się życia… Bałem się siebie… Piłem, bo nie umiałem inaczej…

Siedzieliśmy tak długo w ciszy przerywanej tylko jego łkaniem i moim ciężkim oddechem.

Wyszedłem ze szpitala z poczuciem ulgi i pustki jednocześnie. Nie wiem, czy mu wybaczyłem. Ale wiem jedno: nikt nie powinien być sam na końcu swojej drogi.

Wieczorem ojciec zapytał:

– I co teraz?

Spojrzałem na niego zmęczonym wzrokiem.

– Nie wiem… Może czasem przebaczenie to nie akt łaski dla winnego, tylko ulga dla skrzywdzonego?

Czy wy potrafilibyście wybaczyć komuś takiemu? Czy rodzina naprawdę zobowiązuje nas do wszystkiego?