Zerwanie z córką: cień przeszłości
— Kasia, proszę, odbierz… — mój głos drżał, kiedy po raz kolejny zostawiałam wiadomość na jej poczcie głosowej. W słuchawce rozbrzmiewał tylko sygnał, a potem automatyczny komunikat. Oparłam się o zimną ścianę kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Minęły już dwa lata, odkąd moja córka przestała się do mnie odzywać. Dwa lata ciszy, które rozciągnęły się jak bezkresna pustynia między nami.
Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Był listopad, deszcz bębnił o parapet, a ja, jak co tydzień, przyszłam do Kasi z zakupami. Zawsze narzekała, że nie ma czasu na gotowanie, więc przynosiłam jej domowe pierogi i słoiki z zupą. Ale tego dnia drzwi były zamknięte. Zadzwoniłam dzwonkiem, potem zapukałam. Nikt nie otwierał. Zadzwoniłam na jej telefon — cisza. Dopiero po kilku godzinach dostałam krótką wiadomość: „Nie przychodź więcej. Potrzebuję spokoju. Proszę, uszanuj to.”
Nie rozumiałam. Przecież zawsze byłam dla niej — tak mi się wydawało — wsparciem. Po śmierci jej ojca, mojego męża, zostałyśmy same. Kasia miała wtedy siedemnaście lat, ja czterdzieści pięć. Próbowałam być matką i ojcem jednocześnie, czasem zbyt surową, czasem zbyt opiekuńczą. Może właśnie wtedy zaczęły się nasze problemy?
Kiedy Kasia wyjechała na studia do Warszawy, czułam dumę, ale i strach. Bałam się, że sobie nie poradzi, że wpadnie w złe towarzystwo. Często dzwoniłam, pytałam, czy jadła, czy się uczy, czy nie potrzebuje pieniędzy. Zawsze odpowiadała z lekkim zniecierpliwieniem: „Mamo, daj mi trochę przestrzeni.” Ale ja nie umiałam. Może dlatego, że sama nigdy tej przestrzeni nie miałam? Moja matka była chłodna i wymagająca, a ojciec odszedł, gdy byłam dzieckiem.
Po studiach Kasia wróciła do naszego miasteczka nad Wisłą. Znalazła pracę w urzędzie, wynajęła małe mieszkanie. Byłam szczęśliwa, że jest blisko. Chciałam jej pomagać, być częścią jej życia. Ale ona coraz częściej zamykała się w sobie. Unikała rozmów o uczuciach, o przeszłości. Kiedy próbowałam pytać o jej plany, o marzenia, zbywała mnie milczeniem.
Pewnego dnia, podczas rodzinnego obiadu, wybuchła kłótnia. Kasia powiedziała mi wprost: „Mamo, nigdy mnie nie słuchasz! Wszystko zawsze musi być po twojemu!” Zrobiło mi się przykro. Przecież chciałam tylko dobrze…
Od tamtej pory nasze relacje były coraz bardziej napięte. Próbowałam naprawić sytuację — przynosiłam jej ulubione ciasta, zapraszałam na spacery nad Wisłę. Ale ona coraz częściej odmawiała. Aż w końcu przestała odbierać telefony.
Rok temu dowiedziałam się od sąsiadki, że Kasia wymieniła zamki w drzwiach. To był dla mnie cios. Poczułam się jak intruz w życiu własnego dziecka. Próbowałam tłumaczyć sobie, że może przechodzi trudny okres, że potrzebuje czasu. Ale z każdym kolejnym miesiącem ciszy narastał we mnie lęk i poczucie winy.
Często siadam wieczorami przy oknie i patrzę na Wisłę. Wspominam czasy, gdy Kasia była mała. Jak biegałyśmy razem po łąkach, jak uczyłam ją jeździć na rowerze. Wtedy wydawało mi się, że jesteśmy nierozłączne. Co się stało? Gdzie popełniłam błąd?
Próbowałam rozmawiać z psychologiem w ośrodku zdrowia. Powiedział mi: „Pani Halino, czasem trzeba pozwolić dzieciom odejść. Dorośli muszą sami układać sobie życie.” Ale jak pozwolić odejść własnemu dziecku? Jak pogodzić się z myślą, że może już nigdy nie usłyszę jej głosu?
Moja siostra, Teresa, twierdzi, że przesadzam. „Daj jej czas, Halina. Sama wróci.” Ale ja wiem, że czas nie zawsze leczy rany. Czasem tylko je pogłębia.
Ostatnio spotkałam Kasię przypadkiem na rynku. Szła szybko, z głową spuszczoną. Zawołałam ją: „Kasiu!” Zatrzymała się na chwilę, spojrzała na mnie chłodno i powiedziała: „Prosiłam, żebyś mnie nie szukała.” Poczułam, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Wróciłam do domu i długo płakałam. Przeglądałam stare zdjęcia — Kasia na pierwszym dniu szkoły, Kasia z ojcem na wakacjach nad morzem, Kasia z uśmiechem od ucha do ucha. Gdzie zniknęła ta dziewczynka? Czy to ja ją straciłam?
Czasem myślę, że może powinnam była mniej kontrolować, mniej wymagać. Może powinnam była słuchać jej potrzeb, a nie narzucać swoje rozwiązania. Ale przecież nikt nie uczy nas, jak być dobrą matką. Robimy to najlepiej, jak potrafimy.
Dziś żyję z dnia na dzień. Chodzę do pracy w bibliotece, rozmawiam z sąsiadkami o pogodzie, piekę ciasta, które kiedyś lubiła Kasia. Ale w środku czuję pustkę. Każdy dźwięk telefonu budzi we mnie nadzieję, że to ona. Każdy list w skrzynce sprawia, że serce bije szybciej.
Czasem wyobrażam sobie, że pewnego dnia Kasia zadzwoni. Powie: „Mamo, porozmawiajmy.” Że usiądziemy razem przy stole, wypijemy herbatę i spróbujemy zrozumieć siebie na nowo. Ale może to tylko naiwne marzenia?
Czy można naprawić coś, co pękło tak głęboko? Czy matka i córka mogą odnaleźć drogę do siebie po latach milczenia? Może ktoś z was zna odpowiedź…