Nowe mieszkanie, stara wojna: Jak teściowa próbowała odebrać nam dom
– Nie rozumiesz, Marto? To mieszkanie nie jest naprawdę wasze – głos teściowej odbijał się echem w mojej głowie jeszcze długo po tej rozmowie. Stałam w kuchni, ściskając filiżankę tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Mój mąż, Paweł, patrzył na mnie bezradnie, jakby szukał w moich oczach odpowiedzi, której sam nie potrafił znaleźć.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy wzięliśmy ślub. Moi rodzice, ludzie prości, ale zawsze gotowi do pomocy, postanowili podarować nam mieszkanie na obrzeżach Krakowa. Było niewielkie, ale nasze – pachniało świeżością i nowym początkiem. Wtedy wydawało mi się, że nic nie może zburzyć naszego szczęścia. Nawet teściowa, pani Halina, która od początku nie była zachwycona moją osobą. „Paweł zasługuje na więcej” – usłyszałam kiedyś przez przypadek, gdy rozmawiała z sąsiadką na klatce schodowej. Próbowałam to zignorować, ale te słowa wgryzły się we mnie jak cierń.
Przez pierwsze miesiące po ślubie bywała u nas często. Przynosiła słoiki z ogórkami, narzekała na kurz na półkach i z uporem maniaka poprawiała zasłony. Z czasem jednak jej wizyty stały się rzadsze. Myślałam, że się pogodziła z naszym życiem. Myliłam się.
Pewnego popołudnia Paweł wrócił z pracy blady jak ściana. – Musimy porozmawiać – powiedział cicho. Usiadł na kanapie i długo milczał. – Mama chce, żebyśmy oddali mieszkanie Ani. Ona znowu się rozwodzi. Z dwójką dzieci nie ma gdzie mieszkać.
Zatkało mnie. Ania, jego siostra, zawsze była oczkiem w głowie Haliny. Rozwodziła się już drugi raz, a jej życie przypominało niekończący się serial. Ale żeby oddać jej nasze mieszkanie? Prezent od moich rodziców?
– Przecież to niemożliwe – wyszeptałam. – To nasze mieszkanie. Moi rodzice je kupili. – Wiem – odpowiedział Paweł. – Ale mama twierdzi, że powinniśmy być solidarni z rodziną. Że Ania potrzebuje pomocy bardziej niż my.
Następnego dnia Halina przyszła bez zapowiedzi. Weszła jak do siebie, rozsiadła się na fotelu i zaczęła mówić tonem nieznoszącym sprzeciwu:
– Marto, Paweł, musicie zrozumieć. Ania jest w trudnej sytuacji. Wy jesteście młodzi, możecie wynająć coś na jakiś czas. Dzieci nie mogą tułać się po obcych ludziach.
– Ale to nie jest wasze mieszkanie! – wybuchnęłam. – Moi rodzice je kupili! – Nie bądź egoistką – syknęła Halina. – Rodzina jest najważniejsza. Twoi rodzice mają pieniądze, mogą wam jeszcze raz pomóc. A Ania? Ona nie ma nikogo.
Paweł siedział cicho, jakby go nie było. Czułam się zdradzona. Przez niego, przez Halinę, przez cały świat. Wieczorem zadzwoniłam do mamy. Płakałam długo, zanim byłam w stanie cokolwiek powiedzieć.
– Martusiu, to wasze mieszkanie – powiedziała spokojnie mama. – Nie pozwólcie sobie tego odebrać. Ale pamiętaj, że rodzina to też kompromisy.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była gęsta jak mgła nad Wisłą. Paweł coraz częściej wychodził z domu, wracał późno. Unikaliśmy rozmów o mieszkaniu. Halina dzwoniła codziennie, próbując przekonać nas do „właściwej decyzji”. W końcu zaczęła rozpowiadać po rodzinie, że jestem wyrodną synową, która nie chce pomóc „biednej Ani”.
W niedzielę cała rodzina zebrała się u teściów na obiedzie. Czułam się jak na przesłuchaniu. Wszyscy patrzyli na mnie z wyrzutem. Ania płakała cicho w kącie, jej dzieci tuliły się do niej przerażone.
– Marta, czy naprawdę nie masz serca? – zapytała ciotka Zosia. – Przecież to tylko mieszkanie.
– To nie jest „tylko” mieszkanie – odpowiedziałam drżącym głosem. – To nasz dom. Nasza przyszłość.
Paweł w końcu się odezwał:
– Mama, przestań. To mieszkanie jest Marty i jej rodziców. Nie możemy go oddać.
Halina spojrzała na niego z pogardą:
– Zawsze byłeś słaby, Paweł. Pozwalasz tej dziewczynie rządzić sobą.
Po tym obiedzie Paweł przez kilka dni nie rozmawiał ze mną. Widziałam, jak bardzo cierpi – rozdarty między matką a mną. Ja też nie spałam po nocach. Zastanawiałam się, czy nie powinniśmy jednak ustąpić. Ale za każdym razem przypominałam sobie twarz mojej mamy i jej słowa: „Nie pozwólcie sobie tego odebrać”.
W końcu Paweł zaproponował kompromis:
– Może pomożemy Ani znaleźć mieszkanie do wynajęcia? Możemy jej nawet trochę dopłacać przez kilka miesięcy.
Halina była wściekła. Przestała się do nas odzywać na kilka tygodni. Ania przyjęła naszą pomoc z wdzięcznością, choć czułam, że między nami już nigdy nie będzie tak jak dawniej.
Minęło pół roku. Nasze małżeństwo przeszło próbę ognia. Z Haliną widujemy się rzadko i tylko wtedy, gdy naprawdę musimy. Paweł mówi, że w końcu zrozumiał, gdzie jest jego miejsce – przy mnie.
Czasem patrzę na nasze mieszkanie i zastanawiam się: ile jesteśmy w stanie poświęcić dla rodziny? Czy kompromis zawsze oznacza rezygnację z siebie? I czy można kiedyś naprawdę wybaczyć tym, którzy próbowali odebrać nam dom?