Zawsze będziesz moją mamą – opowieść o wyborach, marzeniach i przebaczeniu

— Mamo, a ty też kiedyś chciałaś być malarką?

Ola siedziała przy kuchennym stole, ściskając w palcach cienki pędzelek. Na kartce papieru pod jej ręką powstawała niepewna, ale wzruszająca gałązka bzu — fioletowe plamki drżały, jakby bały się rozlać. Przez chwilę nie mogłam odpowiedzieć. Wpatrywałam się w jej drobne dłonie, tak podobne do moich, kiedy miałam jej wiek. W powietrzu unosił się zapach zupy pomidorowej, którą mieszałam bezmyślnie, jakbym mogła w niej znaleźć odpowiedź na pytanie, które Ola właśnie zadała.

— Chciałam — uśmiechnęłam się, choć w środku poczułam ukłucie żalu. — Miałam dziewięć lat, ale uznałam, że świat nie potrzebuje kolejnej malarki. — Spróbowałam zabrzmieć lekko, ale Ola patrzyła na mnie z powagą, jakby wiedziała, że za tymi słowami kryje się coś więcej.

— A dlaczego przestałaś? — zapytała cicho.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do kuchni wszedł mój mąż, Marek. Rzucił krótkie „Cześć”, po czym zniknął w łazience. Ola wróciła do malowania, a ja do gotowania, ale pytanie wisiało w powietrzu jak ciężka chmura.

Wieczorem, kiedy Ola już spała, usiadłam przy stole z kubkiem herbaty. Przypomniałam sobie, jak sama byłam dzieckiem. Mój ojciec, surowy nauczyciel matematyki, powtarzał, że sztuka to strata czasu. Mama milczała, zajęta codziennością. Malowałam po kryjomu, chowając szkicownik pod poduszką. Kiedy miałam szesnaście lat, ojciec znalazł moje rysunki. Pamiętam jego gniew, krzyki, łzy mamy. Od tamtej pory nie sięgnęłam po pędzel. Zamiast tego wybrałam studia ekonomiczne, potem pracę w banku, ślub z Markiem, dom, dziecko. Wszystko tak, jak powinno być. Tylko czasem, w nocy, śniłam o kolorach.

Ola coraz częściej zamykała się w swoim pokoju. Zauważyłam, że jej rysunki stają się coraz smutniejsze. Zamiast kwiatów pojawiały się na nich ciemne plamy, postacie bez twarzy. Próbowałam z nią rozmawiać, ale odpowiadała półsłówkami. Marek mówił, że przesadzam, że to wiek dojrzewania. Ale ja czułam, że coś jest nie tak.

Pewnego dnia znalazłam w jej pokoju list. Był adresowany do mnie, choć nigdy go nie dostałam. „Mamo, dlaczego nigdy nie pytasz, co naprawdę czuję? Dlaczego zawsze muszę być taka, jak ty chcesz? Boję się, że jeśli powiem ci prawdę, przestaniesz mnie kochać.”

Serce mi zamarło. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Czy naprawdę byłam taka jak mój ojciec? Czy zabijałam w Oli to, co najpiękniejsze?

Wieczorem usiadłam przy jej łóżku. Spała niespokojnie, ściskając w dłoni ołówek. Pogłaskałam ją po włosach. — Przepraszam, córeczko — wyszeptałam. — Chciałam cię chronić, ale chyba zapomniałam, jak to jest marzyć.

Następnego dnia, kiedy Ola wróciła ze szkoły, czekałam na nią z niespodzianką. Na stole leżał nowy zestaw farb i szkicownik. — Chciałabym, żebyś mi coś namalowała — powiedziałam, starając się ukryć drżenie głosu. — Może razem spróbujemy?

Ola spojrzała na mnie nieufnie, ale w jej oczach pojawił się błysk nadziei. — Naprawdę?

— Naprawdę. I wiesz co? Ja też spróbuję. Może jeszcze nie jest za późno.

Malowałyśmy razem przez cały wieczór. Śmiałyśmy się, brudziłyśmy farbami, a ja czułam, jak coś we mnie pęka i leczy się jednocześnie. Ola namalowała gałązkę bzu, ja — zachód słońca. Obie prace były nieporadne, ale pełne uczucia.

Kilka dni później Ola przyszła do mnie z kolejnym pytaniem:

— Mamo, a jeśli nie będę taka jak ty, to nadal będziesz mnie kochać?

Objęłam ją mocno. — Zawsze będziesz moją córką. Zawsze będziesz moją mamą — odpowiedziała, wtulając się we mnie.

Od tamtej pory wiele się zmieniło. Zaczęłyśmy razem chodzić na warsztaty plastyczne. Marek początkowo patrzył na to z dystansem, ale kiedy zobaczył, jak bardzo się do siebie zbliżyłyśmy, zaczął nas wspierać. Czasem nawet żartuje, że w domu mamy dwie artystki i jednego księgowego.

Nie wszystko było łatwe. Często wracały do mnie słowa ojca, jego krytyka, strach przed porażką. Ale patrząc na Olę, widziałam, że warto było spróbować. Że czasem trzeba złamać własne schematy, żeby dać dziecku skrzydła.

Dziś, kiedy patrzę na Olę, jak maluje przy oknie, czuję dumę i wdzięczność. Za to, że odważyła się być sobą. Za to, że nauczyła mnie, jak ważne są marzenia.

Czasem zastanawiam się, ile matek i córek żyje w cieniu niespełnionych pragnień. Ile z nas boi się być sobą, bo ktoś kiedyś powiedział, że nie warto? Czy potrafimy przebaczyć sobie to, czego nie zrobiliśmy? Czy potrafimy pozwolić naszym dzieciom być innymi niż my?

Może właśnie na tym polega prawdziwa miłość — na odwadze, by pozwolić odejść własnym lękom i zaufać, że nasze dzieci znajdą swoją drogę. Czy wy też czasem boicie się, że wasze wybory zaważą na życiu waszych dzieci? Czy potraficie im pozwolić marzyć inaczej niż wy sami?