Dzwonią codziennie, ale czy naprawdę mnie kochają? Historia matki, która czuje się samotna wśród własnych dzieci
– Mamo, wszystko w porządku? – głos Michała w słuchawce był jak zawsze uprzejmy, ale wyprany z emocji.
– Tak, synku, wszystko dobrze – odpowiedziałam, choć w środku czułam się jak pusta skorupa.
– No to dobrze. Zadzwonię jutro. Pa! – i już go nie było.
Odstawiłam telefon na stół i spojrzałam na zegar. Była 19:03. Michał zawsze dzwonił o tej samej porze, jakby miał ustawiony alarm. Bartek dzwonił rano, zanim wyszedł do pracy. Ania – najrzadziej, zwykle w niedzielę po południu, kiedy jej dzieci już spały. Ich głosy były coraz bardziej odległe, a rozmowy krótsze. Czasem miałam wrażenie, że rozmawiam z automatem.
Wstałam i podeszłam do okna. Za szybą światło latarni rozlewało się po pustym podwórku. W moim mieszkaniu panowała cisza, którą przerywał tylko szum lodówki. Przypomniałam sobie czasy, gdy dom tętnił życiem – śmiech dzieci, kłótnie o pilot do telewizora, zapach pieczonego sernika. Teraz zostały tylko wspomnienia i zdjęcia w ramkach na półce.
Zbliżały się moje siedemdziesiąte urodziny. Dzieci obiecały przyjechać. Przez cały tydzień piekłam ciasta i sprzątałam mieszkanie, jakby od tego zależało moje życie. Chciałam, żeby poczuli się tu jak dawniej – jak w domu.
W dniu urodzin obudziłam się wcześnie. Ubrałam swoją najlepszą sukienkę, tę granatową z koronką przy dekolcie. Ustawiłam filiżanki na stole i czekałam. Z każdą minutą napięcie rosło.
Pierwszy zadzwonił Bartek:
– Mamo, przepraszam, ale szef kazał mi zostać dłużej w pracy. Przyjadę wieczorem.
– Rozumiem, synku – odpowiedziałam cicho.
Potem Ania:
– Mamo, mała ma gorączkę. Nie wiem, czy dam radę przyjechać dzisiaj…
– Zdrowie najważniejsze – wymusiłam uśmiech.
Michał nie zadzwonił wcale.
Siedziałam przy stole sama, patrząc na świeczki na torcie. Próbowałam nie płakać, ale łzy same napływały do oczu. Przypomniałam sobie rozmowę sprzed kilku miesięcy:
– Mamo, powinnaś pomyśleć o testamencie – powiedział Michał podczas jednej z nielicznych wizyt.
– Po co ci to teraz? – zapytałam zaskoczona.
– No wiesz… żeby potem nie było problemów.
Bartek tylko przytakiwał, a Ania udawała, że nie słyszy.
Od tamtej pory coś się zmieniło. Każda ich rozmowa wydawała mi się wyreżyserowana. Zaczęłam się zastanawiać: czy naprawdę im na mnie zależy? Czy jestem dla nich jeszcze matką, czy tylko starszą panią z mieszkaniem na Mokotowie?
Wieczorem Bartek jednak przyszedł. Przyniósł kwiaty i butelkę wina.
– Wszystkiego najlepszego, mamo! – pocałował mnie w policzek.
Usiedliśmy razem przy stole. Bartek opowiadał o pracy, o nowym samochodzie. Słuchałam go uważnie, ale czułam dystans.
– Bartek… powiedz mi szczerze: dlaczego tak rzadko mnie odwiedzacie?
Zaskoczył się pytaniem.
– Mamo… mamy swoje życie. Praca, dzieci… Wiesz jak jest.
– Wiem – odpowiedziałam cicho. – Ale czasem czuję się jakbyście dzwonili tylko dlatego, że wypada.
Bartek spuścił wzrok.
– To nieprawda…
Ale nie umiał spojrzeć mi w oczy.
Kiedy wyszedł, długo siedziałam sama w kuchni. Przeglądałam stare listy i zdjęcia z czasów, gdy byli mali. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy za bardzo ich rozpieszczałam? Czy za mało wymagałam? Czy to przez to, że po śmierci męża zamknęłam się w sobie?
Następnego dnia zadzwoniła Ania:
– Mamo… przepraszam za wczoraj. Mała już lepiej. Może przyjedziemy w weekend?
– Oczywiście – odpowiedziałam automatycznie.
Ale już wiedziałam, że to nie będzie to samo.
Wieczorem zadzwonił Michał:
– Mamo… przepraszam, miałem ciężki dzień w pracy.
– Rozumiem – powiedziałam krótko.
Po rozmowie długo patrzyłam w sufit. Czułam narastającą pustkę i żal. Przecież tyle im dałam… całe życie podporządkowałam ich potrzebom. A teraz zostałam sama z czterema ścianami i wspomnieniami.
Czasem myślę o tym testamencie. Może powinnam wszystko przepisać na hospicjum albo fundację? Może wtedy zobaczyliby, ile dla mnie znaczy prawdziwa obecność?
A może to ja jestem niesprawiedliwa? Może wymaganie od dorosłych dzieci bezwarunkowej bliskości to egoizm?
Nie wiem już sama…
Czy naprawdę można być matką tylko przez wspomnienia? Czy dzieci kiedyś zrozumieją, że największym dziedzictwem jest miłość i czas spędzony razem?
Może ktoś z Was zna odpowiedź na to pytanie?