„Daj mi spokój, tato!” – Historia ojca i syna, których pieniądze rozdzieliły na zawsze?
– Daj mi spokój, tato! – krzyknął Bartek przez telefon, a ja poczułem, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi. Siedziałem w kuchni, patrząc na stare zdjęcie nas obu – uśmiechniętych, z czasów, gdy jeszcze byliśmy rodziną. Zastanawiałem się, kiedy to wszystko się popsuło. Czy to był ten moment, gdy dostałem awans i zaczęło nam się lepiej powodzić? Czy wtedy zaczęliśmy się od siebie oddalać?
Bartek był moim jedynym synem. Po śmierci żony wychowywałem go sam. Było ciężko, ale zawsze powtarzałem sobie, że dam radę dla niego. Pracowałem po godzinach w warsztacie samochodowym w Poznaniu, żeby niczego mu nie brakowało. Kiedy dostałem propozycję objęcia stanowiska kierownika, nie wahałem się ani chwili. Myślałem, że to dla nas szansa na lepsze życie. Ale nie przewidziałem, że pieniądze mogą być przekleństwem.
Z początku wszystko było dobrze. Bartek miał nowe ubrania, komputer, nawet własny pokój. Ale z czasem zaczął się zmieniać. Coraz częściej prosił o drogie rzeczy, a ja – chcąc mu wynagrodzić brak matki – spełniałem każdą zachciankę. Kiedy skończył liceum, wyjechał na studia do Warszawy. Byłem dumny, ale i pełen obaw.
Pierwszy sygnał, że coś jest nie tak, pojawił się po kilku miesiącach. Bartek zadzwonił wieczorem:
– Tato, potrzebuję tysiąca złotych na nowy laptop. Ten stary się zawiesza.
– Synu, przecież kupiliśmy ci go rok temu…
– Ale wszyscy mają lepsze! Nie rozumiesz? Nie chcę odstawać!
Przelałem pieniądze, choć czułem ukłucie niepokoju. Potem prośby pojawiały się coraz częściej: na czynsz, na książki, na imprezy. Z czasem rozmowy ograniczyły się tylko do pieniędzy. Kiedy próbowałem zapytać o jego życie, o przyjaciół, o dziewczynę – zbywał mnie krótkimi odpowiedziami.
Pewnego dnia zadzwonił znowu:
– Tato, muszę zapłacić za kurs językowy. To ważne dla mojej kariery.
– Bartek… Może sam spróbujesz coś dorobić? Wiesz, ja w twoim wieku…
– Znowu zaczynasz! – przerwał mi zirytowany. – Nie rozumiesz, że teraz świat wygląda inaczej? Chcesz, żebym był nikim?
Zamilkłem. Po tej rozmowie długo nie mogłem zasnąć. Przypomniałem sobie czasy, gdy razem naprawialiśmy rowery w garażu. Wtedy wystarczała nam zwykła kanapka i śmiech. Teraz miałem wrażenie, że mój syn patrzy na mnie tylko przez pryzmat portfela.
Kiedy Bartek wrócił na święta do domu, próbowałem z nim porozmawiać.
– Synu, co się z nami stało? Czemu już nie rozmawiamy jak dawniej?
Wzruszył ramionami.
– O czym mamy gadać? Ty i tak nic nie rozumiesz.
– Przecież cię kocham…
– To daj mi spokój! – rzucił i trzasnął drzwiami swojego pokoju.
Po świętach wyjechał wcześniej niż planował. Zostawił po sobie pustkę i niedopite kakao na stole. Przez kolejne tygodnie dzwoniłem do niego bez skutku. W końcu odebrał:
– Czego chcesz?
– Chciałem tylko zapytać, jak się czujesz…
– Nie mam czasu na gadanie. Jak będę czegoś potrzebował, to zadzwonię.
Zacząłem się zastanawiać, czy to ja popełniłem błąd. Może za bardzo chciałem mu wszystko ułatwić? Może powinienem był nauczyć go szacunku do pracy i pieniędzy? Ale przecież robiłem to z miłości…
Pewnego dnia dostałem list polecony z banku. Okazało się, że Bartek wziął kredyt na moje nazwisko. Byłem w szoku. Zadzwoniłem do niego natychmiast:
– Bartek! Co ty zrobiłeś?!
– Musiałem… Nie miałem wyjścia.
– Ale dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej?
– Bo wiedziałem, że nie zrozumiesz! Ty zawsze tylko o oszczędzaniu i pracy!
Nie spałem całą noc. Następnego dnia pojechałem do Warszawy. Zastałem go w wynajmowanym mieszkaniu – wyglądał na zmęczonego i przybitego.
– Synu… Porozmawiajmy jak ludzie.
Usiadł naprzeciwko mnie i spuścił wzrok.
– Przepraszam, tato. Nie chciałem cię skrzywdzić. Po prostu… wszyscy wokół mają wszystko, a ja nie chcę być gorszy.
– Ale za jaką cenę? Czy naprawdę liczą się tylko pieniądze?
Milczeliśmy długo. W końcu powiedziałem:
– Bartek, jeśli chcesz mojej pomocy – dostaniesz ją. Ale musisz zrozumieć jedno: rodzina to nie bankomat.
Wróciłem do Poznania z ciężkim sercem. Od tamtej pory nasze kontakty są rzadkie i chłodne. Czasem wysyła mi SMS-a z życzeniami na święta. Czasem dzwoni po pieniądze.
Często siedzę wieczorami w kuchni i patrzę na nasze stare zdjęcia. Zastanawiam się: gdzie popełniłem błąd? Czy jeszcze kiedyś odzyskam syna? Czy pieniądze naprawdę mogą zniszczyć wszystko?
Może ktoś z was zna odpowiedź? Czy jest jeszcze nadzieja dla takich rodzin jak nasza?