Kiedy miłość to za mało: Moja walka o uznanie w rodzinie Kowalskich

– Iwona, nie możesz tego na mnie zrzucać! – krzyknął Michał, trzaskając drzwiami kuchni. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoni kubek z herbatą tak mocno, że aż bolały mnie palce. W moim brzuchu czułam delikatne kopnięcie – nasze dziecko, które jeszcze się nie narodziło, już było świadkiem tej burzy.

– Nie zrzucam! – odpowiedziałam cicho, bo wiedziałam, że za ścianą siedzi jego matka. Pani Grażyna zawsze słyszała wszystko. I zawsze miała gotową odpowiedź.

– Michał ma rację – odezwała się nagle zza drzwi. – Nie można nikogo zmuszać do ślubu. To nie te czasy, Iwonko.

Zacisnęłam zęby. „Nie te czasy” – powtarzała to jak mantrę, ale przecież wiedziałam, że chodzi o coś innego. O to, że nie jestem „ich”, że pochodzę z małego miasteczka pod Radomiem, a oni są z Warszawy, z bloków na Ursynowie, gdzie każdy zna każdego i wszyscy mają swoje zdanie.

Michał wrócił do pokoju. Widziałam w jego oczach zmęczenie i strach. – Iwona, ja cię kocham, ale nie chcę ślubu. Nie teraz. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę chciał.

– A dziecko? – zapytałam drżącym głosem.

Wzruszył ramionami. – Będę ojcem. Ale nie chcę być mężem. Nie rozumiesz?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, do kuchni wszedł pan Andrzej, jego ojciec. Był jedynym w tym domu, kto patrzył na mnie jak na człowieka, nie problem do rozwiązania.

– Michał, możemy porozmawiać? – zapytał spokojnie. Michał spojrzał na niego z niechęcią i wyszedł z kuchni.

Pan Andrzej usiadł naprzeciwko mnie. – Iwona, wiem, że ci ciężko. Wiem też, że mój syn jest uparty jak osioł. Ale nie jesteś sama.

Łzy napłynęły mi do oczu. – Ale ja się tak czuję… Sama. Moja mama mówi, żebym wróciła do domu. Że tu mnie nikt nie chce.

– Chcesz wracać? – zapytał cicho.

Pokręciłam głową. – Nie wiem… Chciałam mieć rodzinę. Chciałam być kochana.

Pan Andrzej położył mi dłoń na ramieniu. – Rodzina to nie tylko papier i obrączka. Ale rozumiem cię. Spróbuję jeszcze raz porozmawiać z Michałem.

Wieczorem siedziałam sama w pokoju gościnnym. Za oknem padał deszcz, a ja słyszałam przez ścianę podniesione głosy Grażyny i Andrzeja.

– Ona chce tylko ślubu! – syczała Grażyna.
– Ona chce bezpieczeństwa! – odpowiadał Andrzej.
– A Michał? On ma prawo decydować o swoim życiu!
– A ona nie?

Zacisnęłam powieki. Każde ich słowo wbijało się we mnie jak szpilka. Wzięłam telefon i napisałam do mamy: „Mamo, chyba wrócę”.

Odpisała natychmiast: „Czekamy na ciebie”.

Następnego dnia Michał wrócił późno z pracy. Usiadł na łóżku obok mnie i długo milczał.

– Iwona… Ja naprawdę się boję. Boję się być ojcem, boję się być mężem. Boję się wszystkiego.

Spojrzałam na niego i zobaczyłam chłopca, nie mężczyznę. Chciałam go przytulić, ale nie miałam już siły.

– Ja też się boję – powiedziałam cicho. – Ale musimy być odpowiedzialni. Za siebie i za dziecko.

Wzruszył ramionami i wyszedł bez słowa.

Wieczorem przyszła do mnie Grażyna.

– Iwona… Nie chcę cię ranić. Ale Michał nigdy nie był gotowy na takie życie. Może lepiej będzie, jeśli wrócisz do siebie? My ci pomożemy finansowo…

Poczułam się jak przedmiot, który można przesunąć z miejsca na miejsce.

– Nie chcę pieniędzy – powiedziałam przez łzy. – Chciałam tylko być częścią tej rodziny.

Grażyna spojrzała na mnie chłodno:
– Rodzina to nie przymus. To wybór.

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, czując ciężar decyzji na piersi jak kamień.

Rano spakowałam walizkę i zeszłam do kuchni. Pan Andrzej siedział przy stole z gazetą.

– Wyjeżdżasz?

Pokiwałam głową.

– Przepraszam…

Podszedł do mnie i przytulił mocno.

– Jesteś silniejsza niż myślisz, Iwona. Jeśli będziesz czegoś potrzebować… dzwoń do mnie, dobrze?

Łzy płynęły mi po policzkach, gdy wychodziłam z mieszkania Kowalskich po raz ostatni.

W pociągu do Radomia patrzyłam przez okno na szare pola i myślałam o tym wszystkim, co straciłam i czego nigdy nie miałam.

Mama przytuliła mnie na dworcu tak mocno, jakby chciała posklejać wszystkie moje pęknięcia jednym uściskiem.

Dziś jestem już w ósmym miesiącu ciąży. Michał dzwoni czasem, pyta o dziecko, ale nigdy o mnie. Grażyna przysłała paczkę z ubrankami dla noworodka i list: „Nie jesteśmy wrogami”.

Ale czy naprawdę można być rodziną bez miłości? Czy bezpieczeństwo to tylko obrączka i wspólne nazwisko? A może najważniejsze to umieć odejść wtedy, gdy miłość przestaje wystarczać?