Urodziny, które zmieniły wszystko: Jak rodzina męża zrujnowała moje plany
– Znowu? – wyszeptałam do siebie, patrząc na telefon. Wiadomość od teściowej przyszła o 7:12 rano: „Będziemy dziś całą rodziną na urodzinach Piotrka. Upieczesz ten sernik, co zawsze?”
Zacisnęłam zęby. Piotrek jeszcze spał, a ja już czułam, jak narasta we mnie złość. Co roku to samo – jego rodzina zjawia się bez zapowiedzi, z dziećmi, z hałasem, z oczekiwaniami. Ja stoję w kuchni przez dwa dni, gotuję, piekę, sprzątam. Oni nie przynoszą nawet kwiatka, nie mówią „dziękuję”. Piotrek udaje, że nie widzi problemu. „To tylko raz w roku” – powtarza. Ale dla mnie to dwa dni wyjęte z życia i tygodnie żalu.
W tym roku postanowiłam zrobić coś inaczej. Już od stycznia powtarzałam sobie: „Nie dam się. Nie będę ich służącą”. Ale teraz, patrząc na telefon, poczułam strach. Co jeśli Piotrek się obrazi? Co jeśli teściowa zacznie rozpowiadać po rodzinie, że jestem niewdzięczna?
– Kochanie, co się stało? – Piotrek przeciągnął się w łóżku i spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem.
– Twoja mama napisała, że przyjdą wszyscy na twoje urodziny. Dzisiaj.
Westchnął. – No i dobrze. Przecież to miłe.
– Miłe? – głos mi zadrżał. – Dla kogo? Dla mnie? Bo ja znowu będę stała w kuchni przez cały dzień.
Piotrek przewrócił oczami. – Przesadzasz. To tylko rodzina.
– Twoja rodzina! – wybuchłam. – Moja nawet nie wie, kiedy masz urodziny, bo nigdy ich nie zapraszasz!
Zapadła cisza. Piotrek wstał i poszedł do łazienki bez słowa. Poczułam łzy pod powiekami. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy to ja jestem problemem?
Wzięłam głęboki oddech i napisałam do teściowej: „W tym roku nie będę gotować obiadu ani piec ciast. Jeśli chcecie świętować urodziny Piotrka, zapraszam na kawę o 17:00.”
Serce waliło mi jak młotem. Wysłałam wiadomość i czekałam. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. W końcu odpowiedź: „No trudno, ale dzieci będą głodne.”
Zacisnęłam pięści. Nie dam się szantażować.
Przez cały dzień Piotrek chodził naburmuszony. Nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. O 16:30 zadzwoniła siostra Piotrka:
– Anka, naprawdę nie będzie obiadu? Dzieci są przyzwyczajone do twoich pierogów.
– Nie będzie – odpowiedziałam twardo. – Zapraszam na kawę i ciasto ze sklepu.
Usłyszałam ciche „aha” i rozłączyła się bez pożegnania.
O 17:00 przyszli wszyscy – teściowa, teść, dwie siostry Piotrka z rodzinami. Siedzieli sztywno przy stole, patrzyli na kupne ciasto jak na coś obcego. Dzieci marudziły, że są głodne.
– No cóż – powiedziała teściowa teatralnym tonem – widać czasy się zmieniają.
Piotrek siedział cicho, nie patrzył mi w oczy.
– Może następnym razem zamówimy pizzę? – rzuciłam z wymuszonym uśmiechem.
Nikt się nie zaśmiał.
Po godzinie wyszli. W domu panowała cisza jak makiem zasiał. Piotrek zamknął się w pokoju. Ja usiadłam przy stole i poczułam ulgę pomieszaną z żalem.
Wieczorem Piotrek wyszedł do kuchni.
– Musiałaś tak to rozegrać? – zapytał cicho.
– Musiałam – odpowiedziałam równie cicho. – Nie jestem waszą służącą.
– To moja rodzina…
– A ja? Ja też jestem twoją rodziną?
Nie odpowiedział. Wyszedł na balkon i zapalił papierosa.
Przez kolejne dni atmosfera była napięta jak struna. Teściowa zadzwoniła raz:
– Aniu, nie wiem, co się z tobą dzieje. Zawsze byłaś taka miła…
– Byłam zmęczona – powiedziałam tylko i rozłączyłam się.
W pracy nie mogłam się skupić. Koleżanka zapytała:
– Coś się stało?
Opowiedziałam jej wszystko przy kawie w kuchni biurowej.
– Dobrze zrobiłaś – powiedziała bez wahania. – Musisz dbać o siebie.
Ale czy naprawdę dobrze zrobiłam? W domu Piotrek był coraz bardziej zamknięty w sobie. Unikał mnie, wychodził na długie spacery z psem.
W końcu usiedliśmy razem przy stole.
– Piotrek…
– Wiesz co? Może powinniśmy spędzać urodziny osobno – powiedział gorzko.
Zabolało mnie to bardziej niż wszystkie wcześniejsze kłótnie.
– Chciałam tylko… żeby ktoś zobaczył mnie, a nie tylko twoją rodzinę i ich potrzeby.
Spojrzał na mnie długo.
– Może powinniśmy porozmawiać z kimś… razem? – zaproponował niepewnie.
Pokiwałam głową ze łzami w oczach.
Nie wiem, co będzie dalej. Czy można nauczyć innych szacunku do własnych granic? Czy rodzina zawsze musi oznaczać poświęcenie jednej osoby dla wszystkich innych?
A wy… co byście zrobili na moim miejscu?