Zamknęłam oczy na jego zdrady przez lata. Dopóki nie upadłam na ulicy i nie zobaczyłam, kto naprawdę jest przy mnie

— Znowu wracasz późno, Piotrze? — zapytałam cicho, stojąc w progu kuchni. Zegar wskazywał 23:47. W powietrzu unosił się zapach jego wody kolońskiej, tej samej, którą zawsze kupował na specjalne okazje. Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem, jakby to ja była problemem, nie on.

— Praca, Aniu. Przecież wiesz — rzucił krótko i zniknął w łazience.

Wiedziałam. Wiedziałam o wszystkim. O tych telefonach odbieranych szeptem, o wiadomościach kasowanych szybciej niż zdążyłam je przeczytać. O szmince na kołnierzyku i perfumach, które nie były moje. Wiedziałam o Magdzie z jego biura, o tej młodej kelnerce z baru pod domem, o jeszcze jednej, której imienia nawet nie znałam. Było ich więcej, niż potrafiłabym zliczyć. A jednak przez lata udawałam, że nic nie widzę. Dla dobra dzieci. Dla spokoju. Dla złudzenia, że jestem szczęśliwą kobietą, żoną, matką.

Czasem łapałam się na tym, że sama siebie przekonuję: „Może to tylko faza? Może się zmieni?” Ale on się nie zmieniał. Z każdym kolejnym kłamstwem oddalał się ode mnie coraz bardziej. Nasze rozmowy ograniczały się do spraw domowych, rachunków, dzieci. Zosia i Michał byli moim całym światem. Dla nich potrafiłam przełknąć każdą gorycz.

Pewnego listopadowego popołudnia szłam do sklepu po chleb i mleko. Padał deszcz ze śniegiem, chodnik był śliski jak lód. Myślałam o tym, co ugotuję na kolację i czy Piotr wróci dziś wcześniej. Nagle poczułam, jak noga ucieka mi spod ciała. Upadek był szybki i bolesny — usłyszałam trzask kości i poczułam przeszywający ból w nodze.

Leżałam na zimnym betonie, mokra od deszczu i łez. Ludzie przechodzili obok, ktoś zadzwonił po karetkę. W szpitalu usłyszałam diagnozę: ciężkie złamanie kości udowej, operacja, długa rehabilitacja. Byłam przerażona — nie tym bólem fizycznym, ale tym, co będzie dalej z moją rodziną.

Leżałam na szpitalnym łóżku i patrzyłam w sufit. Telefon milczał. Piotr pojawił się dopiero następnego dnia wieczorem.

— Co się stało? — zapytał bez emocji.

— Poślizgnęłam się… Lekarze mówią, że czeka mnie kilka tygodni w gipsie — odpowiedziałam cicho.

— No trudno… Jakoś sobie poradzimy — rzucił i spojrzał na zegarek. — Muszę już lecieć.

Nie zapytał nawet, czy czegoś potrzebuję. Nie przytulił mnie ani razu.

Za to moja mama była przy mnie codziennie. Przynosiła domowe jedzenie, poprawiała poduszkę pod głową, rozmawiała ze mną godzinami.

— Aniu, musisz w końcu pomyśleć o sobie — powiedziała pewnego dnia stanowczo. — On cię niszczy. Ty już nie jesteś tą samą dziewczyną co kiedyś.

Popatrzyłam na nią przez łzy.

— Mamo… Ja się boję. Boję się zostać sama.

— Nie jesteś sama! Masz mnie, masz dzieci. Masz siebie! — ścisnęła moją dłoń tak mocno, że poczułam ciepło bijące z jej serca.

Dzieci odwiedzały mnie rzadko — Piotr tłumaczył im, że „mama musi odpoczywać”. Ale kiedy już przychodziły, tuliły się do mnie mocno i pytały: „Mamusiu, kiedy wrócisz do domu?”

Wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że przez lata żyłam w iluzji. Że zamykałam oczy nie tylko na jego zdrady, ale też na własne potrzeby i marzenia.

Po wyjściu ze szpitala wróciłam do pustego domu. Piotr był w pracy — a przynajmniej tak twierdził. Dzieci siedziały w swoich pokojach, ciche i zamknięte w sobie.

Wieczorem usiedliśmy razem przy stole.

— Musimy porozmawiać — zaczęłam drżącym głosem.

Piotr spojrzał na mnie z irytacją.

— O czym?

— O nas. O tym wszystkim… Ja już tak dłużej nie mogę.

— Przesadzasz! Zawsze robisz z igły widły! — krzyknął.

— Wiem o twoich zdradach — powiedziałam cicho.

Zapadła cisza tak gęsta, że aż zabrakło mi tchu.

— I co z tego? — rzucił zimno. — Myślisz, że jesteś jedyną kobietą w Polsce z takim problemem?

Poczułam się jakby ktoś uderzył mnie w twarz.

— Chcę rozwodu — wyszeptałam.

Piotr roześmiał się szyderczo.

— Nie dasz sobie rady sama! Z czym do ludzi? Przecież nawet nogi nie możesz postawić!

Ale ja już wiedziałam swoje. Wiedziałam, że muszę walczyć o siebie i dzieci. Że nie mogę dłużej udawać przed sobą i światem.

Rozwód był trudny i bolesny. Piotr próbował manipulować dziećmi przeciwko mnie, groził mi sądem o opiekę nad nimi. Ale miałam wsparcie mamy i przyjaciółki Kasi, która pomogła mi znaleźć dobrą prawniczkę.

Dziś mieszkam z dziećmi w małym mieszkaniu na obrzeżach Warszawy. Nie jest łatwo — czasem brakuje pieniędzy, czasem siły do walki z codziennością. Ale patrzę w lustro i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.

Czasem zastanawiam się: dlaczego tak długo pozwalałam mu siebie ranić? Dlaczego bałam się samotności bardziej niż życia w kłamstwie? Może każda z nas musi kiedyś upaść bardzo nisko, żeby zobaczyć prawdę o sobie i innych?

Czy warto było tyle lat milczeć dla złudzenia spokoju? Czy wy też kiedyś baliście się spojrzeć prawdzie w oczy?