Nie mogłam jej zostawić na ulicy, ale mój mąż zamknął drzwi. Historia o tym, jak rodzina potrafi podzielić serce na pół
— Nie otwieraj tych drzwi, Anka! — głos Pawła był twardy jak stal, a ja stałam z kluczem w dłoni, czując jak drżą mi palce. Za drzwiami słychać było szloch Sary, mojej przyjaciółki z dzieciństwa. Była trzecia nad ranem, a ja miałam wrażenie, że świat właśnie się zatrzymał.
— Anka, proszę cię… — Sara łkała cicho, ledwo słyszalnie przez drewno drzwi. — Nie mam gdzie pójść. On mnie wyrzucił…
Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu. Przed oczami stanęły mi wszystkie wspólne chwile: nasze dziecięce sekrety, pierwsze miłości, wspólne wagary. Sara zawsze była tą silną, a teraz jej głos brzmiał jak echo rozpaczy.
Paweł stał za mną, z rękami skrzyżowanymi na piersi. — Nie chcę jej tu. Wiesz, co się działo ostatnim razem. Nie chcę kłopotów w naszym domu.
— Ale ona nie ma gdzie pójść! — wyszeptałam, czując, jak serce rozdziera mi się na pół.
— To nie nasz problem. Masz rodzinę. My jesteśmy twoją rodziną — powiedział zimno.
Zawahałam się. W głowie miałam obraz Sary sprzed lat: śmiejącej się, pełnej życia. Teraz była cieniem samej siebie. Przypomniałam sobie jej siniaki, które kiedyś próbowała ukryć pod długim rękawem. Wiedziałam, że jej mąż, Tomek, nie był święty. Ale nigdy nie sądziłam, że dojdzie do tego…
— Anka… — Sara znów zapłakała. — Błagam cię…
Spojrzałam na Pawła. Jego twarz była nieprzenikniona. Wiedziałam, że jeśli ją wpuszczę, on nigdy mi tego nie wybaczy. Ale jeśli zostawię Sarę na ulicy…
Przekręciłam klucz w zamku. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Sara stała na klatce schodowej w rozpiętej kurtce, z rozmazanym makijażem i torbą podróżną w ręku.
— Dziękuję… — wyszeptała i rzuciła mi się na szyję.
Paweł odwrócił się na pięcie i poszedł do sypialni bez słowa.
Zaprowadziłam Sarę do pokoju gościnnego. Usiadła na łóżku i zaczęła opowiadać: o awanturze z Tomkiem, o tym jak ją uderzył i wyrzucił z domu, o tym jak próbowała dzwonić do matki, ale ta nie odebrała.
— Jesteś moją ostatnią nadzieją — powiedziała cicho.
Siedziałam przy niej do świtu. Kiedy Sara zasnęła wyczerpana płaczem, poszłam do kuchni zrobić kawę. Paweł już tam był.
— Myślisz, że to się dobrze skończy? — zapytał bez emocji.
— Nie wiem — odpowiedziałam szczerze.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Paweł unikał Sary jak ognia. Nasze rozmowy ograniczały się do minimum.
— Długo tu zostanie? — zapytał któregoś wieczoru.
— Nie wiem. Musi się pozbierać…
— A co z nami? — spojrzał mi prosto w oczy. — Zawsze będziesz wybierać ją?
Zamilkłam. Wiedziałam, że to nie jest proste pytanie.
Sara próbowała znaleźć mieszkanie i pracę. Codziennie wychodziła na rozmowy kwalifikacyjne, wracała coraz bardziej przybita. W końcu znalazła coś dorywczo w sklepie spożywczym na drugim końcu miasta.
Pewnego wieczoru Paweł wrócił wcześniej z pracy i zastał mnie i Sarę przy stole w kuchni. Rozmawiałyśmy o jej planach na przyszłość.
— Może powinnaś wrócić do Tomka? — rzucił nagle Paweł.
Sara pobladła.
— Nie mogę… On mnie zabije…
— Przesadzasz — mruknął Paweł.
Wybuchłam:
— Przestań! Nie masz pojęcia przez co przeszła!
Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem:
— A ty nie masz pojęcia, co robisz naszej rodzinie!
Sara wybiegła z kuchni ze łzami w oczach.
Tamtej nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam obok Pawła i czułam między nami mur wyższy niż kiedykolwiek wcześniej.
Następnego dnia Sara spakowała swoje rzeczy.
— Nie chcę być ciężarem — powiedziała cicho. — Dziękuję za wszystko.
Próbowałam ją zatrzymać, ale była nieugięta.
Po jej wyjściu dom wydawał się pusty i zimny. Paweł próbował mnie pocieszyć:
— Zrobiłaś co mogłaś. Teraz możemy wrócić do normalności.
Ale ja wiedziałam, że nic już nie będzie takie samo.
Minęły tygodnie. Sara rzadko się odzywała. Czasem wysyłała krótkie wiadomości: „Jestem bezpieczna”, „Dziękuję”.
Z Pawłem żyliśmy obok siebie, ale coś między nami pękło na zawsze.
Często wracam myślami do tamtej nocy. Czy powinnam była postawić rodzinę ponad przyjaźń? Czy można być lojalnym wobec wszystkich naraz?
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę można mieć jedno serce dla wszystkich? A może zawsze ktoś musi cierpieć?