Ołowiany Blask: Powrót Wiktora do Świetlistej Tęczy

Poranek był szary jak popiół. Deszcz sączył się z nieba, wsiąkał w asfalt i w moje buty, które już dawno przestały być nieprzemakalne. Stałem na peronie w Świetlistej Tęczy – tak ironicznie nazwano to miasteczko, gdzie nawet latem światło wydawało się ołowiane. W ręku ściskałem zniszczoną torbę, a w niej stara, śmierdząca wilgocią kurtka, zapalniczka Zippo i kilka listów, których nigdy nie miałem odwagi wysłać.

— Wiktor? — usłyszałem głos za plecami. Odwróciłem się powoli, jakby każdy ruch miał mnie kosztować resztki sił. Stała tam matka. Zmarszczki na jej twarzy pogłębiły się przez te lata, a oczy miała jeszcze bardziej zmęczone niż pamiętałem.

— Wróciłeś — powiedziała cicho, bez cienia radości czy wyrzutu. Po prostu stwierdzenie faktu.

Nie odpowiedziałem. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Po co wróciłem? Sam nie potrafiłem tego wyjaśnić. Może szukałem odpowiedzi na pytania, których nie umiałem nawet sformułować.

Dom pachniał stęchlizną i wspomnieniami. W kuchni stał stary kredens, na którym wciąż leżały te same poplamione serwetki. Ojciec siedział przy stole, patrząc przez okno na ogród, który zarósł chwastami.

— Syn wrócił — rzuciła matka, jakby informowała o pogodzie.

Ojciec nie odwrócił głowy. — Na długo? — zapytał tylko.

— Nie wiem — odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

Cisza była ciężka jak ołów. Próbowałem ją rozbić rozmową o niczym: o pogodzie, o sąsiadach, o tym, że pociągi teraz jeżdżą rzadziej. Ale każde słowo odbijało się od ścian i wracało do mnie z podwójną siłą.

Wieczorem wyszedłem na spacer po mieście. Wszystko wydawało się mniejsze, bardziej przytłaczające niż kiedyś. Przechodziłem obok starej szkoły, gdzie kiedyś śmiałem się z przyjaciółmi. Teraz budynek był zamknięty na cztery spusty, a na murze ktoś namalował sprayem: „NIE MA POWROTU”.

Zatrzymałem się przy sklepie spożywczym. Za ladą stała Anka – moja dawna dziewczyna. Zmieniła się: włosy krótsze, twarz poważniejsza.

— Wiktor? — zapytała z niedowierzaniem.

— Cześć, Anka.

— Myślałam, że już nigdy cię tu nie zobaczę.

— Ja też tak myślałem.

Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. W końcu zapytała:

— Po co wróciłeś?

Zacisnąłem dłonie w pięści. — Nie wiem. Może żeby coś naprawić…

Anka uśmiechnęła się smutno. — Nie wszystko da się naprawić.

Wyszedłem ze sklepu z butelką taniego wina i papierosami. Usiadłem na ławce pod blokiem i patrzyłem na światła miasta odbijające się w kałużach. Przypomniałem sobie tamten dzień sprzed lat, kiedy uciekłem stąd bez słowa – po kłótni z ojcem, po tym jak matka płakała całą noc. Wtedy wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem. Teraz czułem tylko pustkę.

Wróciłem do domu późno. Matka czekała na mnie w kuchni.

— Nie możesz tak po prostu wrócić i udawać, że nic się nie stało — powiedziała cicho.

— Wiem — odpowiedziałem równie cicho.

Usiedliśmy naprzeciwko siebie. Ona patrzyła na mnie z troską i bólem jednocześnie.

— Ojciec cię potrzebuje — powiedziała nagle. — Jest chory. Lekarze mówią…

Przerwała i odwróciła wzrok.

— Dlaczego mi nie powiedzieliście?

— Bo nie chciałeś słuchać — odpowiedziała gorzko.

Poczułem, jak narasta we mnie gniew pomieszany z żalem. Ile razy próbowałem dzwonić? Ile razy odkładałem słuchawkę, bo nie wiedziałem, co powiedzieć?

Następnego dnia poszedłem do ojca do pokoju. Siedział w fotelu, blady i zmęczony.

— Chciałeś ze mną porozmawiać? — zapytał bez emocji.

— Tak… Chciałem przeprosić.

Spojrzał na mnie uważnie. — Za co?

— Za wszystko. Za to, że uciekłem. Za to, że zostawiłem was samych.

Przez chwilę milczał.

— Każdy ma prawo do własnych błędów — powiedział w końcu. — Ale nie każdy ma odwagę wrócić i je naprawić.

Łzy napłynęły mi do oczu. Chciałem coś powiedzieć, ale głos ugrzązł mi w gardle.

Wieczorem znów spotkałem się z Anką. Siedzieliśmy razem na ławce przed blokiem.

— Myślisz, że można zacząć od nowa? — zapytałem cicho.

Spojrzała na mnie uważnie.

— Może nie od nowa… Ale można spróbować inaczej.

Wróciłem do domu późno w nocy. Matka spała już w swoim pokoju, ojciec oddychał ciężko przez sen. Usiadłem przy stole i przez długi czas patrzyłem na swoje dłonie – spracowane, popękane od zimna i pracy fizycznej za granicą.

Czy naprawdę można wrócić do miejsca, które się porzuciło? Czy można odbudować mosty spalone przez własną dumę i strach? Może właśnie po to wróciłem – żeby znaleźć odpowiedź na pytanie, czy dom to miejsce czy ludzie…

A wy? Czy kiedykolwiek próbowaliście wrócić tam, skąd uciekliście? Czy można naprawdę wybaczyć – sobie i innym?