Wiecznie niezadowolona! — wybuchnąłem na teściową, a następnego dnia zemściła się w perfidny sposób
— Ależ ty wiecznie wszystkim niezadowolona! — wybuchnąłem, czując jak krew pulsuje mi w skroniach. Stałem w kuchni mojej własnej kawalerki na Winogradach, a naprzeciwko mnie, z założonymi rękami i miną obrażonej królowej, stała moja teściowa, pani Halina. Moja żona, Magda, siedziała przy stole, milcząca, z oczami wbitymi w blat. W powietrzu wisiała atmosfera tak gęsta, że można by ją kroić nożem.
— Krzysztofie, nie podnoś na mnie głosu! — syknęła Halina. — Ja tylko chcę dobrze dla Magdy i dla małej Zosi. Ty nigdy nie słuchasz!
— Dobrze? — parsknąłem. — Od kiedy się tu wprowadziłaś, wszystko jest źle. Obiad za słony, mieszkanie za małe, pensja za niska! Może jeszcze powiesz, że źle oddycham?
Magda zerwała się z krzesła i wybiegła do pokoju dziecięcego. Zosia zaczęła płakać. Halina spojrzała na mnie z pogardą.
— Ty nigdy nie będziesz dobrym mężem ani ojcem — powiedziała cicho, ale z taką siłą, że aż mnie zatkało.
Wyszedłem wtedy z mieszkania trzaskając drzwiami. Byłem wściekły na nią, na Magdę, na siebie. Przez całą noc nie mogłem zasnąć. W głowie dudniły mi jej słowa: „Nigdy nie będziesz dobrym ojcem”.
Następnego dnia wróciłem do domu wcześniej z pracy. Wszedłem do mieszkania i od razu poczułem, że coś jest nie tak. W salonie panowała cisza. Zosia nie bawiła się jak zwykle na dywanie, Magda siedziała przy stole z czerwonymi oczami.
— Co się stało? — zapytałem.
— Mama… — zaczęła Magda, ale urwała i spojrzała w okno.
Wtedy zadzwonił mój telefon. Numer nieznany.
— Pan Krzysztof Nowak? — usłyszałem zimny głos w słuchawce. — Tu Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. Otrzymaliśmy zgłoszenie dotyczące możliwego zaniedbania dziecka w państwa domu.
Zamarłem. Spojrzałem na Magdę — była blada jak ściana.
— Kto… kto to zgłosił? — zapytałem drżącym głosem.
— Zgłoszenie jest anonimowe — odpowiedziała urzędniczka. — Prosimy o obecność obojga rodziców podczas wizyty pracownika socjalnego jutro o godzinie 10:00.
Odłożyłem telefon i spojrzałem na Magdę. W jej oczach zobaczyłem strach i coś jeszcze — poczucie winy.
— To twoja matka? — zapytałem cicho.
Nie odpowiedziała. Ale wiedziałem.
Tej nocy nie spałem ani minuty. Przewracałem się z boku na bok, myśląc o tym, jak bardzo wszystko się posypało. Przecież starałem się jak mogłem. Pracowałem po godzinach, żeby starczyło na czynsz i przedszkole dla Zosi. Magda była zmęczona, ja byłem zmęczony, a Halina… Halina tylko dolewała oliwy do ognia.
Następnego dnia przyszła pracownica socjalna. Oglądała mieszkanie, zadawała pytania o Zosię, o nasze relacje. Magda płakała przez większość rozmowy. Ja próbowałem zachować spokój, ale czułem się jak oskarżony w sądzie.
Po jej wyjściu Halina pojawiła się w drzwiach z triumfalnym uśmiechem.
— Teraz może ktoś się tobą zajmie — powiedziała lodowato.
Wybuchłem wtedy po raz drugi.
— Jak możesz?! To twoja wnuczka! Chcesz ją skrzywdzić tylko po to, żeby mi dopiec?
— Ty już ją skrzywdziłeś — odpowiedziała spokojnie i wyszła.
Od tego dnia wszystko zaczęło się sypać jeszcze szybciej. Magda coraz częściej nocowała u matki razem z Zosią. Ja wracałem do pustego mieszkania i patrzyłem na zabawki porozrzucane po dywanie. Czułem się jak intruz we własnym domu.
Po kilku tygodniach Magda powiedziała mi, że chce rozwodu.
— Nie mogę już tak żyć — szepnęła. — Mama mówi, że to dla Zosi będzie lepiej.
Próbowałem walczyć. Prosiłem ją, żebyśmy poszli na terapię, żebyśmy spróbowali jeszcze raz. Ale ona była już zdecydowana. Halina patrzyła na mnie z satysfakcją podczas każdej rozprawy sądowej.
Sąd przyznał opiekę nad Zosią Magdzie. Mnie zostawił weekendy i święta — teoretycznie. W praktyce Halina zawsze znajdowała powód, żeby odwołać moje spotkania z córką: Zosia jest przeziębiona, ma zajęcia dodatkowe, wyjeżdżają do babci na wieś.
Mijały miesiące. Czułem się coraz bardziej samotny i bezradny. Próbowałem pisać do Magdy, dzwonić do Zosi — bez skutku. Pewnego dnia dostałem list polecony: informacja o ograniczeniu moich praw rodzicielskich ze względu na „brak zaangażowania”.
Załamałem się wtedy zupełnie. Przez kilka tygodni nie wychodziłem z domu poza pracą. Moi rodzice próbowali mnie wspierać, ale czułem tylko pustkę i żal do siebie samego.
Po roku poznałem Anię. Była ciepła, cierpliwa i rozumiała mój ból bez słów. Powoli zaczęliśmy budować coś nowego. Przeprowadziłem się do Poznania, znalazłem lepszą pracę i… urodził nam się synek, Michałek.
Dziś mam nową rodzinę i jestem szczęśliwy — przynajmniej tak mówią wszyscy dookoła. Ale blizna po tamtym małżeństwie wciąż boli. Bo tam została moja córka. Została — i to nie z mojej woli.
Czasem patrzę na Michałka i zastanawiam się: czy kiedyś Zosia zapyta mnie, dlaczego odszedłem? Czy będę umiał jej odpowiedzieć? Czy można wybaczyć sobie błędy przeszłości? A może to właśnie one uczą nas najwięcej o tym, kim naprawdę jesteśmy?