Niespodziewany gość, który zmienił wszystko: Moja droga do pojednania z ojcem
— Marek, ale przecież obiecałeś… — mój głos drżał, gdy słuchałem syna przez telefon. — Wiem, tato, ale muszę zostać w pracy. Samka nie mam z kim zostawić. Przepraszam.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, usłyszałem tylko sygnał zakończenia rozmowy. W moim mieszkaniu w warszawskim blokowisku zapadła cisza. Zegar na ścianie tykał głośniej niż zwykle. Przez okno patrzyłem na szare niebo i czułem, jak narasta we mnie pustka. Od śmierci żony to właśnie te weekendy z wnukiem były moim światłem. Teraz miałem przed sobą kolejne samotne dni.
Nie miałem pojęcia, że ten weekend przyniesie coś zupełnie innego.
Około południa rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiony, podszedłem i spojrzałem przez wizjer. Zamarłem. Po drugiej stronie stał mój ojciec, Stanisław. Nie widziałem go od ponad piętnastu lat.
— Cześć, Piotrze — powiedział cicho, gdy otworzyłem drzwi. — Mogę wejść?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. W głowie kłębiły mi się wspomnienia: jego krzyk, trzaskające drzwi, matka płacząca w kuchni. Odsunąłem się jednak na bok i wpuściłem go do środka.
Usiadł na kanapie, jakby był tu wczoraj. Ja stałem przy oknie, nie mogąc znaleźć słów.
— Przepraszam, że tak nagle — zaczął niepewnie. — Ale… musiałem cię zobaczyć.
— Po tylu latach? — wyrwało mi się ostrzej, niż zamierzałem.
Ojciec spuścił wzrok. Zauważyłem, że postarzał się bardziej niż pamiętałem. Jego dłonie drżały.
— Wiem, że zawiodłem ciebie i mamę… — mówił powoli. — Ale teraz jestem sam. Twoja macocha zmarła rok temu. Chciałem… chciałem spróbować to naprawić.
W mojej głowie rozbrzmiewały echa dawnych kłótni. Pamiętałem, jak wyprowadził się do innej kobiety, zostawiając nas bez słowa wyjaśnienia. Przez lata nienawidziłem go za to. Nie przyszedł nawet na pogrzeb mamy.
— Naprawić? — powtórzyłem z goryczą. — Tego się nie da naprawić.
Zapadła cisza. Ojciec patrzył na swoje dłonie.
— Wiem — wyszeptał. — Ale może chociaż spróbować?
Przez chwilę miałem ochotę wyrzucić go za drzwi. Ale coś mnie powstrzymało. Może samotność? Może wspomnienie mamy, która zawsze powtarzała: „Nie chowaj urazy, Piotruś”.
Zaparzyłem herbatę i usiedliśmy naprzeciwko siebie. Rozmawialiśmy długo — o wszystkim i o niczym. O tym, jak wygląda moje życie bez żony, o Marku i Samku, o tym, jak bardzo żałuje swoich decyzji.
— Wiesz, Piotrze — powiedział nagle — kiedy byłem młody, myślałem tylko o sobie. Teraz widzę, ile straciłem. Chciałbym poznać twojego wnuka… mojego prawnuka.
Poczułem ukłucie w sercu. Przez lata nie chciałem nawet mówić Markowi o dziadku. Bałem się, że powieli jego błędy.
— Marek nie wie o tobie prawie nic — przyznałem cicho.
Ojciec skinął głową ze smutkiem.
— Może kiedyś mi wybaczy? Tak jak ty?
Nie odpowiedziałem od razu. Przez resztę dnia rozmawialiśmy jeszcze długo. Były łzy i milczenie, były wspomnienia dobre i złe.
Wieczorem ojciec wstał do wyjścia.
— Dziękuję ci za tę rozmowę — powiedział cicho przy drzwiach. — Nawet jeśli już nigdy się nie zobaczymy… chciałem ci powiedzieć: przepraszam.
Zamknąłem za nim drzwi i długo stałem w przedpokoju wpatrzony w ciemność. W głowie miałem mętlik: gniew mieszał się z ulgą, żal z nadzieją.
Następnego dnia zadzwonił Marek.
— Tato? Wszystko w porządku?
Chciałem powiedzieć „tak”, ale zawahałem się.
— Marek… musimy porozmawiać o twoim dziadku.
Opowiedziałem mu wszystko: o przeszłości, o bólu i o tej niespodziewanej wizycie.
Po drugiej stronie słuchawki zapadła cisza.
— Myślisz… że powinienem go poznać? — zapytał w końcu Marek cicho.
— Nie wiem — odpowiedziałem szczerze. — Ale może warto spróbować?
Wieczorem długo patrzyłem przez okno na światła miasta. Myślałem o tym, ile lat straciłem przez dumę i żal. Czy można naprawdę wybaczyć po tylu latach? Czy warto dać drugą szansę komuś, kto nas zranił?
Może każdy z nas nosi w sobie taką ranę? Może czasem wystarczy jeden telefon lub jedna rozmowa, by zacząć leczyć stare blizny?
Czy ja potrafię naprawdę wybaczyć? Czy wy byście potrafili?