Dwie ognie we mnie: Opowieść o wyborach, które nas kształtują
– Jak mogłaś mi to zrobić, Marta?! – krzyknęłam, czując jak głos drży mi od tłumionego gniewu. Stałyśmy naprzeciwko siebie w salonie naszego rodzinnego domu w Toruniu, gdzie jeszcze niedawno śmiałam się z nią przy kawie. Teraz dzieliła nas przepaść, której nie potrafiłam przeskoczyć.
Marta odwróciła wzrok, bawiąc się nerwowo pierścionkiem na palcu. – Lena, nie rozumiesz… Ja po prostu… Potrzebowałam tych pieniędzy. Ty zawsze miałaś wszystko pod kontrolą, a ja…
– To nie tłumaczy, dlaczego podrobiłaś podpis mamy! – przerwałam jej, czując jak łzy napływają mi do oczu. – Przez ciebie tata nie chce ze mną rozmawiać, a mama… Mama chyba nigdy ci tego nie wybaczy.
Wybiegłam z domu, trzaskając drzwiami. Na zewnątrz powietrze było ciężkie od zapachu deszczu i starego jaśminu. Szłam bez celu przez znajome ulice Rubinkowa, aż zatrzymałam się pod blokiem pana Zbyszka – naszego sąsiada, który zawsze miał dla mnie dobre słowo.
Zastałam go na ławce pod klatką. Spojrzał na mnie spod krzaczastych brwi i skinął głową.
– Coś cię gryzie, Lenka? – zapytał cicho.
Usiadłam obok niego i przez chwilę milczałam. Potem wszystko z siebie wyrzuciłam: zdradę Marty, podrobiony testament, kłótnie rodziców, własną bezsilność. Pan Zbyszek słuchał uważnie, nie przerywając ani razu.
– Wiesz – odezwał się w końcu – moja żona kiedyś powiedziała mi coś mądrego. W każdym z nas są dwie ognie. Jeden to gniew, drugi to przebaczenie. Ten, który karmisz, ten rośnie.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Ale jak mam jej wybaczyć? Przecież ona zniszczyła wszystko!
Pan Zbyszek westchnął. – A jak długo chcesz nosić ten żar w sobie? On cię spali od środka, Lenka.
Przez kolejne dni wracałam do tych słów jak do mantry. W domu panowała cisza. Mama zamknęła się w swoim pokoju, tata wychodził do pracy jeszcze przed świtem. Marta unikała mojego wzroku. Każdy z nas żył osobno, choć dzieliły nas tylko cienkie ściany.
Pewnego wieczoru usłyszałam cichy płacz za ścianą. To była Marta. Przez chwilę stałam pod jej drzwiami, walcząc ze sobą. Otworzyć? Odejść? W końcu zapukałam.
– Wejdź – usłyszałam stłumiony głos.
Weszłam do środka. Marta siedziała na łóżku ze zdjęciem naszej rodziny w rękach. Jej ramiona drżały.
– Przepraszam – wyszeptała. – Ja naprawdę nie chciałam tego tak… Po prostu bałam się, że zostanę z niczym. Że znów będziesz tą lepszą córką.
Usiadłam obok niej. Przez chwilę milczałyśmy.
– Wiesz… Ja też się boję – przyznałam cicho. – Boję się, że już nigdy nie będziemy rodziną.
Marta spojrzała na mnie przez łzy. – Myślisz, że mama mi kiedyś wybaczy?
Nie odpowiedziałam. Sama nie wiedziałam, czy ja potrafię jej wybaczyć.
Następnego dnia poszłyśmy razem do mamy. Siedziała przy stole, patrząc w okno na deszczowe podwórko.
– Mamo… – zaczęła Marta drżącym głosem. – Przepraszam cię za wszystko. Wiem, że zawiodłam…
Mama długo milczała. Potem powiedziała tylko: – Potrzebuję czasu.
Wyszłyśmy z kuchni w ciszy. Ale coś się zmieniło – pierwszy raz od tygodni poczułam cień ulgi.
Wieczorem znów spotkałam pana Zbyszka pod blokiem.
– I co, Lenka? – zapytał z uśmiechem.
– Nie wiem jeszcze, którą ogień karmię – przyznałam szczerze. – Ale chyba zaczynam rozumieć, że to mój wybór.
Od tamtej pory codziennie walczę ze sobą. Czasem gniew wraca ze zdwojoną siłą: kiedy widzę Martę przy rodzicach albo słyszę plotki sąsiadek o naszej rodzinie. Innym razem czuję ulgę, gdy widzę jej wysiłki, by naprawić to, co zniszczyła.
Najtrudniejsze są poranki – wtedy myśli są najgłośniejsze. Czy powinnam walczyć o sprawiedliwość do końca? Czy lepiej odpuścić i spróbować odbudować rodzinę?
Czasem pytam siebie: czy bycie dobrym człowiekiem to zawsze wybór serca nad rozumem? Czy można wybaczyć naprawdę i nie zapomnieć?
Może wy też mieliście podobne dylematy? Którą ogień wy karmicie każdego dnia?