Między winą a miłością: Gdzie szukać wsparcia, gdy własna córka cię nienawidzi?

— Trzeba gdzieś poskarżyć się na córkę — mamrotałam, leżąc na zniszczonej kanapie, twarz zakrytą dłonią. — Żeby ktoś jej wytłumaczył, że matkę trzeba szanować. Chociaż ktoś. Cokolwiek…

W pokoju panował półmrok, przesiąknięty zapachem przeterminowanego wina, brudnych talerzy i ciężkiego powietrza. Nie mogłam wstać — głowa dudniła, jakby w czaszce ktoś rozbijał młotkiem szkło. Przez uchylone okno dochodziły odgłosy miasta: klaksony, śmiech dzieci wracających ze szkoły, szczekanie psa sąsiadów. Wszystko to wydawało się tak odległe, jakby dotyczyło innego świata, do którego nie miałam już dostępu.

Moja córka, Ania, trzaskała drzwiami w przedpokoju. Słyszałam jej szybkie kroki, szelest kurtki i ten charakterystyczny syk: — Znowu pijesz? — zapytała bez cienia współczucia. — Wiesz co? Mam tego dość. Wstydzę się ciebie. Wstydzę się przed koleżankami, przed nauczycielami…

Chciałam jej odpowiedzieć, wyjaśnić, że to nie tak, że przecież próbuję… Ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Zamiast tego tylko westchnęłam i jeszcze mocniej przycisnęłam dłoń do twarzy. Ania już mnie nie słuchała. Wybiegła z mieszkania, zostawiając po sobie tylko echo złości i trzask drzwi.

Kiedyś było inaczej. Pamiętam małą Anię z warkoczykami, która tuliła się do mnie po nocnych koszmarach. Pamiętam jej śmiech, kiedy razem piekłyśmy ciasto na święta. Ale potem wszystko się posypało. Najpierw odszedł Andrzej — mój mąż i jej ojciec. Zostawił nas dla młodszej kobiety, zostawił długi i pustkę w domu. Potem straciłam pracę w bibliotece. Z dnia na dzień musiałam walczyć o każdy grosz i o każdy uśmiech Ani.

Zaczęłam pić. Najpierw kieliszek do obiadu, potem butelka na wieczór. Alkohol koił ból i lęk przed jutrem. Ale z każdym dniem oddalał mnie od córki coraz bardziej.

— Mamo, dlaczego nie możesz być normalna? — zapytała kiedyś Ania, patrząc na mnie z wyrzutem.
— Staram się… — odpowiedziałam cicho.
— Nieprawda! Nic nie robisz! — krzyczała.

Nie wiedziałam, jak jej pomóc. Nie wiedziałam nawet, jak pomóc sobie.

Czasem dzwoniła do mnie siostra, Jadzia. — Halina, ogarnij się! Dla Ani! — powtarzała z uporem.
— Łatwo ci mówić — odpowiadałam z goryczą. — Ty masz męża, dom, dzieci…
— Ale ty masz Anię! Jeszcze ją masz! — krzyczała przez telefon.

Czy naprawdę ją miałam? Ostatnio coraz częściej czułam, że tracę ją bezpowrotnie.

Wczoraj Ania wróciła późno. Siedziałam wtedy przy stole z kolejną butelką taniego wina. Spojrzała na mnie z pogardą.
— Wiesz co? Może lepiej by było, gdybyś w ogóle zniknęła — powiedziała zimno.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego.

Dziś rano próbowałam się podnieść. Chciałam zrobić śniadanie, przeprosić ją za wszystko… Ale ręce mi drżały, a żołądek podchodził do gardła. Znowu zawiodłam.

Próbowałam zadzwonić do poradni psychologicznej. Po drugiej stronie odezwał się automatyczny głos: „Jeśli potrzebujesz pomocy natychmiastowej, wybierz jeden…” Rozłączyłam się. Bałam się przyznać do słabości przed obcymi ludźmi.

Wieczorem przyszła Jadzia.
— Halina, musisz coś zrobić — powiedziała stanowczo. — Ania cię potrzebuje. Ty jej też.
— Ona mnie nienawidzi…
— Bo cierpi! Bo nie wie, jak ci pomóc! Ale jeśli ty nie zaczniesz od siebie…

Płakałam długo po jej wyjściu. W końcu zebrałam się na odwagę i napisałam list do Ani:
„Córeczko,
Wiem, że cię zawiodłam. Wiem też, że nie umiem być taką matką, jakiej potrzebujesz. Ale kocham cię najbardziej na świecie i chciałabym spróbować jeszcze raz… Jeśli dasz mi szansę.”

Nie wiem, czy przeczyta ten list. Nie wiem nawet, czy wróci dziś do domu.

Czasem myślę o tym, żeby po prostu wyjść i już nie wracać. Może wtedy Ania będzie szczęśliwsza? Może znajdzie spokój?
Ale potem przypominam sobie jej dziecięcy śmiech i to uczucie ciepła w sercu…

Gdzie szukać wsparcia? Czy jest jeszcze dla mnie jakaś nadzieja? Czy matka może odzyskać miłość córki po tylu błędach?

Może ktoś z was zna odpowiedź? Może ktoś przeszedł przez to samo? Czasem jedno dobre słowo potrafi uratować człowieka…