Niechciana córka – historia, której nikt nie chciał słyszeć

– Znowu to zrobiłaś źle, Aniu! – głos mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc talerze po obiedzie, a ona patrzyła na mnie z tym swoim wiecznym niezadowoleniem. Miałam wtedy trzynaście lat, ale czułam się jak stara kobieta, zmęczona życiem, które nawet się jeszcze nie zaczęło.

Mama nigdy nie ukrywała, że chciała mieć syna. Mówiła o tym głośno przy każdej okazji, nawet przy gościach. – Gdybyś była chłopcem, wszystko byłoby łatwiejsze – powtarzała. Ojciec? On był tylko cieniem w naszym domu. Pracował w kopalni w Katowicach i wracał późno, zmęczony, śmierdzący potem i pyłem. Czasem rzucał mi krótkie „cześć”, czasem nawet tego nie. Nigdy nie zapytał, jak mi minął dzień.

W szkole byłam przeciętna. Nie miałam talentu do matematyki ani do sportu. Lubiłam czytać książki i pisać opowiadania, ale mama uważała to za stratę czasu. – Z tego chleba nie będzie – mówiła z pogardą, kiedy widziała mnie z zeszytem na kolanach. – Lepiej byś się nauczyła gotować albo sprzątać porządnie.

Mój młodszy brat, Michał, był jej oczkiem w głowie. Wszystko mu wolno było. Kiedy rozbił szybę piłką, śmiała się i mówiła: „Chłopcy tak mają”. Kiedy ja przez przypadek stłukłam kubek, dostawałam karę i zimne spojrzenie. Czułam się niewidzialna, niepotrzebna. Jakby moje istnienie było pomyłką.

Pamiętam pewien wieczór, kiedy miałam szesnaście lat. Siedziałam w swoim pokoju i słyszałam przez cienką ścianę rozmowę rodziców. – Gdyby Anka była chłopcem, może byśmy mieli z niej pożytek – powiedziała mama. Ojciec tylko mruknął coś pod nosem. Wtedy pierwszy raz pomyślałam o ucieczce.

Ale gdzie miałabym pójść? Nie miałam nikogo poza nimi. Przyjaciółki? Owszem, miałam dwie koleżanki z klasy, ale ich rodziny były inne – ciepłe, wspierające. Wstydziłam się opowiadać o swoim domu. Kiedy raz próbowałam powiedzieć Kasi, że mama mnie nie kocha, spojrzała na mnie z niedowierzaniem: – Każda matka kocha swoje dziecko – powiedziała pewnym głosem. Wtedy zrozumiałam, że jestem sama.

Z czasem nauczyłam się znikać. Chodziłam na długie spacery po osiedlu Nikiszowiec, patrzyłam na stare ceglane kamienice i wyobrażałam sobie inne życie. Czasem siadałam na ławce pod kościołem i pisałam wiersze do zeszytu. To była moja jedyna ucieczka.

Wszystko zmieniło się pewnego zimowego popołudnia. Było już ciemno, kiedy wróciłam do domu po korepetycjach z polskiego. W kuchni siedziała mama z Michałem. Na stole leżały moje zeszyty.

– Co to jest? – zapytała chłodno.

– Moje opowiadania – odpowiedziałam cicho.

– Znowu marnujesz czas na te bzdury? Myślisz, że ktoś to kiedyś przeczyta? Że coś osiągniesz? Lepiej zajmij się czymś pożytecznym!

Michał patrzył na mnie z kpiną w oczach. Poczułam, jak łzy napływają mi do oczu, ale nie chciałam dać im satysfakcji. Wybiegłam z domu i długo chodziłam po osiedlu, aż zmarzły mi ręce i nogi.

Tamtej nocy podjęłam decyzję. Muszę odejść.

Przez kolejne miesiące planowałam wszystko w tajemnicy. Szukałam pracy dorywczej – roznosiłam ulotki, pomagałam starszej sąsiadce w zakupach. Złożyłam papiery na studia w Krakowie, daleko od domu. Kiedy dostałam się na filologię polską, poczułam pierwszy raz w życiu dumę z siebie.

Ostatni dzień w domu pamiętam jak przez mgłę. Mama była obrażona, ojciec nawet nie przyszedł się pożegnać. Michał rzucił tylko: – I tak ci się nie uda.

W Krakowie wszystko było nowe i przerażające. Wynajęłam pokój u starszej pani na Podgórzu. Było skromnie, ale cicho i spokojnie. Po raz pierwszy mogłam być sobą – czytać do późna w nocy, pisać opowiadania bez strachu przed wyśmianiem.

Czasem dzwoniła mama. Pytała chłodno o pieniądze albo o Michała. Nigdy nie zapytała, jak się czuję ani czy jestem szczęśliwa.

Na studiach poznałam ludzi takich jak ja – trochę zagubionych, trochę poranionych przez życie. Znalazłam przyjaciółkę, Magdę, która słuchała moich historii bez oceniania. Raz zapytała:

– Aniu, dlaczego twoja mama była dla ciebie taka surowa?

Nie umiałam odpowiedzieć.

Minęły lata. Skończyłam studia z wyróżnieniem, zaczęłam pracować w wydawnictwie jako redaktorka. Moje opowiadania zaczęły pojawiać się w czasopismach literackich. Czasem jechałam do Katowic odwiedzić ojca – mama już wtedy chorowała i była coraz słabsza.

Ostatni raz widziałam ją w szpitalu. Leżała blada i cicha, patrzyła na mnie bez wyrazu.

– Przepraszam… – wyszeptała nagle.

Nie wiedziałam za co przeprasza – za lata milczenia? Za odrzucenie? Za to, że nigdy nie byłam tym dzieckiem, którego pragnęła?

Wyszłam ze szpitala z poczuciem ulgi i smutku jednocześnie.

Dziś mam trzydzieści dwa lata i własną rodzinę. Staram się być inną matką dla mojej córki niż moja była dla mnie. Czasem jednak boję się, że rany z dzieciństwa nigdy się nie zagoją.

Czy można naprawdę uwolnić się od przeszłości? Czy da się pokochać siebie na przekór wszystkiemu? Czasem myślę o tym długo nocami…