Dwadzieścia lat milczenia – Historia sąsiedztwa, które prawie przepadło
– Nie zamierzam z nią rozmawiać, rozumiesz? – powiedziałam do męża, trzaskając drzwiami kuchennymi. – Po tym wszystkim, co zrobiła…
Marek tylko westchnął i spuścił wzrok na kubek z herbatą. Wiedziałam, że ma dość tej wojny, która trwała już dwadzieścia lat. Ale ja nie potrafiłam odpuścić. Anna mieszkała za ścianą, a mimo to była dla mnie bardziej obca niż kasjerka w Biedronce. Każde nasze spotkanie na klatce schodowej było jak pojedynek – spojrzenia pełne chłodu, wymuszone „dzień dobry”, które brzmiało jak przekleństwo.
Wszystko zaczęło się od tej nieszczęsnej działki. Mój ojciec zostawił mi kawałek ziemi pod Warszawą, a Anna – wtedy jeszcze najlepsza przyjaciółka mojej mamy – przekonała ją, żeby sprzedać swoją część jej synowi. Mama się zgodziła, bo „przecież to prawie rodzina”. Ale kiedy przyszło do podziału kosztów ogrodzenia, Anna nagle zapomniała o wszystkich ustaleniach. Zostaliśmy z rachunkiem na kilka tysięcy złotych i poczuciem zdrady.
Od tamtej pory nasze rodziny przestały się odwiedzać. Dzieci dorastały osobno, choć dzielił je tylko cienki mur. Czasem słyszałam przez ścianę śmiech jej córki, Magdy, i czułam ukłucie zazdrości – bo moja Basia zamknęła się w sobie po rozwodzie i coraz rzadziej się uśmiechała.
Przez lata nauczyłam się żyć z tą zadrą. Każde święta były okazją do demonstracyjnego ignorowania się na klatce schodowej. Nawet kiedy Anna zachorowała na serce, nie poszłam jej odwiedzić w szpitalu. „Nie moja sprawa” – powtarzałam sobie, choć w środku czułam wstyd.
Aż do tamtego dnia.
Był listopadowy wieczór, deszcz bębnił o parapet. Siedziałam przy stole z Basią, która właśnie wróciła z pracy w aptece. Nagle usłyszałyśmy krzyk na korytarzu. Wybiegłam na klatkę i zobaczyłam Magdę klęczącą przy matce. Anna leżała na podłodze, blada jak ściana.
– Pomocy! – krzyczała Magda. – Mama nie oddycha!
Nie myśląc wiele, rzuciłam się do telefonu po karetkę. Marek pobiegł po sąsiada z góry, który znał się na pierwszej pomocy. Przez kilka minut wszyscy byliśmy jedną rodziną – bez dawnych urazów, bez podziałów.
Anna przeżyła zawał, ale przez kilka dni leżała nieprzytomna w szpitalu. Magda była załamana. Przynosiłam jej obiady i starałam się pocieszyć, choć rozmowy były niezręczne.
– Dlaczego pani mi pomaga? – zapytała któregoś dnia Magda, ocierając łzy.
Zawahałam się.
– Bo… bo nie umiem inaczej – odpowiedziałam cicho.
Kiedy Anna wróciła do domu, wyglądała na starszą o dziesięć lat. Spotkałyśmy się na klatce schodowej. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
– Dziękuję – powiedziała w końcu Anna. – Gdyby nie ty…
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam ją przytulić, ale coś mnie powstrzymało.
Przez kolejne tygodnie nasze relacje były napięte jak struna. Czułam wdzięczność i żal jednocześnie. Pewnego wieczoru usłyszałam pukanie do drzwi.
– Mogę wejść? – zapytała Anna niepewnie.
Zaprosiłam ją do kuchni. Siedziałyśmy naprzeciwko siebie jak dwie obce kobiety.
– Wiesz… przez te wszystkie lata myślałam, że to ty mnie skrzywdziłaś – zaczęła Anna. – Ale może obie byłyśmy uparte?
Poczułam łzy pod powiekami.
– Może… Może po prostu nie umiałyśmy rozmawiać – wyszeptałam.
Rozmowa trwała długo. Wspominałyśmy dawne czasy, dzieciństwo naszych córek, wspólne wakacje nad Bałtykiem. W końcu Anna wyciągnęła rękę przez stół.
– Przepraszam cię, Zosiu.
Nie pamiętam już, kiedy ostatnio ktoś wypowiedział moje imię z taką czułością.
Od tamtej pory wszystko zaczęło się zmieniać. Spotykałyśmy się na kawie, pomagałyśmy sobie w codziennych sprawach. Basia i Magda zaczęły rozmawiać ze sobą jak dawniej. Nawet Marek odetchnął z ulgą.
Ale dwadzieścia lat to kawał życia. Często zastanawiam się, ile szczęścia straciłyśmy przez dumę i żal. Czy można nadrobić stracony czas? Czy przebaczenie naprawdę wystarczy?
Czasem patrzę na Annę przez okno i myślę: co by było, gdybyśmy wtedy potrafiły ze sobą rozmawiać? Ile jeszcze takich historii dzieje się tuż za ścianą?
Czy wy też macie kogoś, komu powinniście wybaczyć zanim będzie za późno?