Zawsze mnie upokarzano, a teraz oczekują, że będę opiekować się chorą matką. Historia Katarzyny.

– Katarzyna, nie udawaj, że nie słyszysz! – głos mojej siostry Anny rozbrzmiał w kuchni jak wyrok. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając talerze po obiedzie, który przygotowałam dla wszystkich. W powietrzu unosił się zapach smażonej cebuli i duszonego mięsa, ale dla mnie był to zapach obowiązku, nie domu. – Matka znowu wymiotowała. Trzeba ją przebrać.

Zacisnęłam szczęki. W tej chwili chciałam tylko zniknąć. Przez całe życie czułam się tu obca, jakby ktoś przez pomyłkę wrzucił mnie do tej rodziny. Byłam najmłodsza z piątki rodzeństwa – dwóch braci, dwie siostry i ja, Katarzyna. Zawsze powtarzano mi, że jestem „wpadką”, „nieplanowanym dzieckiem”. Mama nie raz rzucała: „Musiałam urodzić, było za późno na przerwanie”. Te słowa paliły mnie od środka jak żrący kwas.

Kiedy byłam mała, marzyłam o tym, żeby mama choć raz przytuliła mnie tak, jak przytulała Anię albo Michała. Ale dla niej byłam tylko ciężarem. Ojciec był wiecznie nieobecny – pracował na kolei i wracał do domu tylko na niedzielny rosół. Gdy już był, pił piwo i narzekał na życie. Rodzeństwo? Każde miało swoje sprawy. Michał był oczkiem w głowie mamy – najstarszy syn, przyszłość rodu. Anna – piękna i zdolna, zawsze chwalona za dobre oceny. Ja? Byłam tą, która przeszkadzała.

– Katarzyna, pospiesz się! – Anna znów podniosła głos.

Otarłam ręce o fartuch i ruszyłam do pokoju mamy. Leżała na łóżku, blada i wychudzona po ostatnim udarze. Patrzyła na mnie z pogardą, jakby nawet teraz nie mogła mi wybaczyć tego, że się urodziłam.

– Co tak stoisz? Przebierz mnie – syknęła.

Zacisnęłam zęby i zaczęłam ją myć. Czułam jej wzrok na sobie – zimny, oceniający. W głowie słyszałam echa dawnych słów: „Jesteś nieudacznikiem”, „Nigdy niczego nie osiągniesz”, „Po co cię urodziłam?”.

Kiedy skończyłam, wyszłam na korytarz i usiadłam na schodach. Przez uchylone drzwi słyszałam rozmowę rodzeństwa.

– Nie zamierzam tu siedzieć całymi dniami – mówił Michał. – Mam swoją rodzinę.
– Ja też mam dzieci – dodała Anna. – Katarzyna nie pracuje, niech się zajmie matką.
– Ona zawsze była do niczego – wtrąciła się druga siostra, Ewa. – Przynajmniej teraz może się przydać.

Zacisnęłam pięści. Nie pracowałam, bo po ostatniej redukcji w sklepie nie mogłam znaleźć niczego sensownego. Ale nawet gdybym miała pracę, nikt by się tym nie przejął. Dla nich byłam tylko darmową opiekunką.

Wieczorem usiadłam przy oknie w swoim pokoju i patrzyłam na światła miasta. Czułam się samotna jak nigdy wcześniej. Próbowałam sobie przypomnieć choć jeden moment bliskości z mamą – bezskutecznie. Zawsze byłam tą gorszą.

Następnego dnia przyszła sąsiadka, pani Zofia.

– Kasiu, jak ty to wszystko znosisz? – zapytała cicho.
– Muszę – odpowiedziałam krótko.
– Ale dlaczego ty? Masz rodzeństwo…
– Dla nich jestem nikim – przerwałam jej i poczułam łzy pod powiekami.

Pani Zofia poklepała mnie po ramieniu.

– Wiesz… czasem trzeba pomyśleć o sobie.

Ale jak miałam pomyśleć o sobie? Od dziecka uczono mnie, że moje potrzeby są nieważne.

Tydzień później matka dostała gorączki i trzeba było wezwać karetkę. W szpitalu lekarz spojrzał na mnie ze współczuciem.

– Jest pani jej córką?
– Tak…
– Proszę zadbać o siebie. Opieka nad chorym to ogromne obciążenie psychiczne.

Wróciłam do pustego domu i rozpłakałam się pierwszy raz od lat. Poczułam ulgę i wstyd jednocześnie. Czy byłam złą córką? Czy miałam prawo czuć złość?

Kilka dni później rodzeństwo przyszło do szpitala tylko po to, żeby podpisać papiery i upewnić się, że wszystko jest „załatwione”. Nikt nie zapytał mnie, jak się czuję.

Gdy matka wróciła do domu, była jeszcze słabsza. Pewnej nocy obudziła mnie jej krzyk:

– Katarzyna! Pomóż mi!

Wbiegłam do pokoju i zobaczyłam ją leżącą na podłodze. Pomogłam jej wstać i wtedy spojrzała mi prosto w oczy.

– Dlaczego ty? – zapytała nagle cicho.
– Bo nikt inny nie chce – odpowiedziałam szczerze.

Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W jej oczach zobaczyłam coś nowego – może cień żalu?

Minęły kolejne tygodnie. Opieka nad matką stała się moją codziennością. Rodzeństwo dzwoniło rzadko, głównie po to, żeby zapytać o stan zdrowia mamy lub przypomnieć mi o rachunkach do zapłacenia.

Czasem myślę o tym wszystkim i pytam siebie: czy można wybaczyć rodzinie tak wiele upokorzeń? Czy jestem winna temu, że się urodziłam? Może kiedyś znajdę odpowiedź… Ale czy wy też czuliście się kiedyś niechciani we własnym domu? Jak poradzić sobie z takim ciężarem?