Kiedy sąsiadka przekracza granice: Moja walka o własny spokój w cieniu przyjaźni

— Iwona, jesteś w domu? — głos Sabiny rozbrzmiał za drzwiami, zanim zdążyłam nawet odłożyć klucze na półkę. Westchnęłam ciężko. Była środa, godzina siedemnasta, a ja marzyłam tylko o chwili ciszy po pracy. Otworzyłam drzwi z wymuszonym uśmiechem.

— Cześć, Sabina. Co się stało?

— Wiesz, Krzysiek znowu rozbił szklankę, a ja mam gościa za pięć minut. Pożyczysz mi mop? I może masz trochę mleka?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, już była w przedpokoju. Jej syn, Michał, wbiegł za nią i od razu pobiegł do pokoju mojej Zosi. Dzieci zaczęły się śmiać i krzyczeć, a ja poczułam znajome ukłucie niepokoju.

Sabina była moją sąsiadką od trzech lat. Kiedy się wprowadziła, cieszyłam się na myśl o nowych znajomościach. Szybko się zaprzyjaźniłyśmy — nasze dzieci były w tym samym wieku, razem chodziły do przedszkola, a my wymieniałyśmy się przepisami i plotkami przy kawie. Ale z czasem Sabina zaczęła coraz częściej pojawiać się bez zapowiedzi, prosić o drobne przysługi, zostawiać Michała pod moją opieką „na chwilę”, która często przeciągała się do dwóch godzin.

Mój mąż, Tomek, patrzył na to z rosnącym niezadowoleniem.

— Iwona, musisz jej powiedzieć, że to już przesada — mówił wieczorami, kiedy po raz kolejny sprzątałam po czwórce dzieci zamiast dwójce. — Przecież ona cię wykorzystuje.

— Przesadzasz — próbowałam się bronić. — Przecież to tylko sąsiedzka pomoc.

Ale w głębi duszy czułam, że Tomek ma rację. Moje granice były przekraczane każdego dnia. Zaczęłam unikać własnego salonu, bojąc się, że Sabina znów zadzwoni do drzwi. Przestałam cieszyć się z powrotów do domu.

Pewnego dnia sytuacja osiągnęła punkt kulminacyjny. Była sobota, planowaliśmy rodzinny obiad i wspólne pieczenie ciasta z Zosią. Tomek wrócił z zakupów, a ja właśnie wyciągałam mąkę z szafki.

Nagle rozległo się pukanie. Zanim zdążyłam zareagować, Sabina weszła do kuchni.

— Iwona! Musisz mi pomóc! Michał dostał gorączki, a ja muszę pilnie jechać do apteki. Możesz go przypilnować?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, Michał już siedział przy stole. Sabina wybiegła z mieszkania bez słowa podziękowania.

Tomek spojrzał na mnie z wyrzutem.

— To już jest chore! — wybuchł. — Ile jeszcze będziesz to znosić?

Patrzyłam na Michała, który był blady i wyraźnie źle się czuł. Zosia próbowała go pocieszyć, ale ja czułam narastającą złość i bezradność.

Po godzinie Sabina wróciła. Nawet nie zapytała, czy wszystko było w porządku. Po prostu zabrała Michała i wyszła.

Wieczorem usiadłam przy stole i zaczęłam płakać. Tomek objął mnie ramieniem.

— Musisz jej powiedzieć, co czujesz — powiedział łagodnie.

Następnego dnia zebrałam się na odwagę. Zadzwoniłam do drzwi Sabiny.

— Cześć — zaczęłam niepewnie. — Musimy porozmawiać.

Sabina spojrzała na mnie zdziwiona.

— O co chodzi?

— Sabina… bardzo cię lubię i cieszę się, że nasze dzieci się przyjaźnią. Ale ostatnio czuję się przytłoczona. Potrzebuję więcej prywatności i czasu dla siebie i rodziny. Proszę cię, żebyś wcześniej dzwoniła, zanim przyjdziesz. I nie mogę już tak często opiekować się Michałem.

Sabina przez chwilę milczała. W jej oczach pojawiły się łzy.

— Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami…

— Jesteśmy — odpowiedziałam cicho. — Ale nawet przyjaźń potrzebuje granic.

Sabina odwróciła wzrok i zamknęła drzwi bez słowa.

Przez kilka dni panowała cisza. Zosia pytała mnie codziennie:

— Mamo, dlaczego Michał nie przychodzi?

Czułam wyrzuty sumienia. Czy byłam zbyt ostra? Czy powinnam była dłużej znosić tę sytuację dla dobra dzieci?

Po tygodniu Sabina zapukała do moich drzwi. Tym razem stała niepewnie na progu.

— Przepraszam — powiedziała cicho. — Nie zauważyłam, jak bardzo cię obciążałam. Masz rację… Potrzebujemy granic.

Uśmiechnęłam się z ulgą.

Od tego dnia nasze relacje stały się bardziej wyważone. Dzieci dalej się bawiły, ale Sabina zawsze dzwoniła przed wizytą. Ja odzyskałam spokój i radość z własnego domu.

Czasem jednak zastanawiam się: gdzie kończy się serdeczność, a zaczyna wykorzystywanie? Czy można być dobrym sąsiadem i jednocześnie dbać o siebie? Jak wy radzicie sobie z takimi sytuacjami?