Po ośmiu latach małżeństwa: Czy jestem tylko służącą we własnym domu?

— Joanna, gdzie są moje klucze? — Piotr znowu krzyczy z przedpokoju, jakby to była moja jedyna rola w życiu: wiedzieć, gdzie są jego rzeczy. Odkładam ścierkę, wycieram ręce o fartuch i z trudem powstrzymuję łzy. Z kuchni dobiega mnie śmiech dzieci, a ja czuję się jak duch, który krąży po własnym domu, niewidzialny dla wszystkich.

— Na półce przy lustrze, tam gdzie zawsze — odpowiadam cicho, ale on już mnie nie słucha. Słyszę trzask drzwi. Piotr wychodzi do pracy, nie żegnając się nawet ze mną. Zostaję sama z bałaganem po śniadaniu, z dwójką dzieci i z poczuciem, że jestem tylko dodatkiem do ich życia.

Kiedyś było inaczej. Pamiętam nasze początki — długie rozmowy do późna w nocy, wspólne plany, marzenia. Piotr patrzył na mnie z czułością, a ja wierzyłam, że razem możemy wszystko. Teraz mam wrażenie, że jestem tylko menadżerką tego domu: planuję posiłki, pilnuję rachunków, odrabiam lekcje z dziećmi, piorę, sprzątam. Nawet kiedy jestem chora, nikt nie zauważa mojej nieobecności.

— Mamo, a mogę iść do Zuzi po lekcjach? — pyta Ania, moja starsza córka. Patrzę na nią i widzę siebie sprzed lat: pełną energii, ciekawą świata. — Oczywiście, kochanie — odpowiadam i uśmiecham się blado. Chciałabym mieć jej odwagę i radość życia.

Wieczorem Piotr wraca zmęczony. Siada przed telewizorem i nawet nie pyta, jak minął mi dzień. Przynoszę mu kolację, a on rzuca tylko:

— Dzięki. Jutro musisz zrobić zakupy, kończy się kawa.

Czuję narastającą frustrację. Próbuję rozmawiać:

— Piotrze, może byśmy gdzieś razem wyszli? Dawno nie byliśmy sami…

Patrzy na mnie z irytacją:

— Joanna, naprawdę nie mam teraz głowy do takich rzeczy. Praca mnie wykańcza.

Zamykam się w łazience i płaczę w ciszy. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz ktoś zapytał mnie, czego ja chcę. Czy ktoś zauważyłby moją nieobecność?

W pracy nie jest lepiej. Pracuję na pół etatu w bibliotece miejskiej. Lubię tę ciszę między regałami, zapach starych książek. Tam czuję się sobą — Joanną, a nie tylko „mamą” czy „żoną”. Ale nawet tam koleżanki pytają tylko o dzieci albo o przepisy na ciasto.

Pewnego dnia spotykam Magdę — dawną przyjaciółkę ze studiów. Jest rozwiedziona, mieszka sama z synem.

— Asia! Jak ty się trzymasz? — pyta z troską.

Nie wiem czemu, ale nagle wszystko ze mnie wypływa: opowiadam jej o Piotrze, o tym jak czuję się niewidzialna.

— Musisz zawalczyć o siebie — mówi stanowczo Magda. — Nie możesz być tylko tłem dla innych.

Te słowa zostają ze mną na długo. Wieczorem patrzę w lustro i widzę zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami. Gdzie podziała się ta Joanna sprzed lat?

Zaczynam drobne zmiany: zapisuję się na jogę raz w tygodniu. Piotr kręci nosem:

— Po co ci to? Lepiej byś posprzątała piwnicę.

Ale ja idę mimo wszystko. Poznaję nowe osoby, zaczynam rozmawiać o czymś innym niż dzieci i zakupy. Czuję się lżejsza.

W domu atmosfera gęstnieje. Piotr coraz częściej jest rozdrażniony.

— Co się z tobą dzieje? — pyta pewnego wieczoru. — Ostatnio jesteś jakaś inna.

— Może po prostu chcę być sobą — odpowiadam cicho.

Zaczynam stawiać granice: proszę Piotra o pomoc przy dzieciach, dzielimy obowiązki domowe. On początkowo buntuje się:

— To twoja rola! Ja zarabiam na ten dom!

Ale ja nie ustępuję. Coraz częściej dochodzi do kłótni. Dzieci patrzą na nas ze strachem w oczach.

Pewnego dnia Ania mówi:

— Mamo, dlaczego jesteś smutna?

Przytulam ją mocno i obiecuję sobie: muszę pokazać jej, że kobieta może być szczęśliwa i spełniona.

Zaczynam pisać bloga o codzienności kobiet takich jak ja. Dostaję setki wiadomości od innych Joann — każda czuje się czasem niewidzialna.

Piotr powoli zaczyna rozumieć, że coś się zmieniło na zawsze. Próbuje mnie zatrzymać:

— Asia… Przepraszam za wszystko. Może powinniśmy pójść razem do terapeuty?

Nie wiem jeszcze, co będzie dalej. Ale wiem jedno: nie chcę już być tylko menadżerką domu. Chcę być Joanną — kobietą z marzeniami i własnym życiem.

Czy naprawdę musimy stracić siebie, żeby ktoś nas zauważył? Ile jeszcze kobiet żyje jak cienie we własnych domach?