Syn przyprowadził kobietę z dzieckiem, a ja stałam się obca we własnym domu. Historia Ireny.
— Mamo, dziś przyprowadzę moją dziewczynę. Chcę, żebyście się poznali. Długo na to czekałem, ale nie było okazji. Jej córka jest teraz u babci, więc dziś jest idealny dzień — powiedział Krzysiek, wchodząc do kuchni z tym swoim nieco nieśmiałym uśmiechem, który zawsze rozbrajał moje serce. Ale tym razem poczułam coś innego. Coś ścisnęło mnie w środku, jakby ktoś nagle zabrał mi powietrze.
Nie odpowiedziałam od razu. Stałam przy kuchence, mieszając zupę, i nagle poczułam, że ręka mi drży. Przez chwilę miałam ochotę powiedzieć: „Nie dzisiaj, Krzysiu, proszę”, ale przecież to jego życie. On już nie jest moim małym chłopcem, choć dla mnie zawsze taki pozostanie.
— Oczywiście, synku — wydusiłam z siebie w końcu, starając się uśmiechnąć. — Cieszę się, że chcesz mi ją przedstawić.
Krzysiek wyszedł z kuchni, a ja zostałam sama z własnymi myślami. Przez okno patrzyłam na ogród, który pielęgnowałam przez lata. Każdy krzew, każda rabatka była częścią mojego życia. A teraz? Czy wszystko miało się zmienić?
Pół dnia spędziłam na sprzątaniu i gotowaniu. Chciałam, żeby wszystko było idealne, choć w środku czułam narastający niepokój. W końcu usłyszałam dźwięk domofonu. Krzysiek wszedł pierwszy, za nim kobieta — wysoka, szczupła brunetka o łagodnych oczach — i dziewczynka, może siedmioletnia, trzymająca ją kurczowo za rękę.
— Mamo, poznaj Magdę i jej córkę Zosię — powiedział Krzysiek z dumą w głosie.
Magda uśmiechnęła się do mnie niepewnie. — Dzień dobry, pani Ireno. Bardzo mi miło.
Zosia schowała się za nogą mamy i tylko zerkała na mnie wielkimi oczami.
— Witajcie — odpowiedziałam cicho. — Wejdźcie, proszę.
Przez kolejne minuty czułam się jak aktorka w kiepskim przedstawieniu. Rozmawialiśmy o pogodzie, o pracy Magdy w urzędzie miasta, o szkole Zosi. Krzysiek był wyraźnie szczęśliwy, a ja… ja czułam się coraz bardziej zbędna.
W pewnym momencie Zosia zaczęła biegać po salonie, dotykając moich bibelotów i zdjęć rodzinnych. Zatrzymała się przy fotografii mojego męża — jej wzrok spotkał się z moim.
— To dziadek? — zapytała cicho.
— Tak, kochanie — odpowiedziałam łagodnie. — To był mój mąż.
Magda natychmiast podeszła do córki. — Zosiu, nie dotykaj wszystkiego — powiedziała z lekkim wyrzutem.
— Nie szkodzi — przerwałam jej szybko. — To tylko rzeczy.
Ale w środku czułam ukłucie żalu. Każdy przedmiot w tym domu miał swoją historię. Czy teraz miałam dzielić je z obcymi?
Po obiedzie Krzysiek zaproponował spacer po ogrodzie. Magda zachwycała się moimi różami, Zosia biegała między grządkami warzyw. Patrzyłam na nich i nagle dotarło do mnie, że już nie jestem najważniejsza w życiu mojego syna.
Wieczorem, kiedy goście wyszli, Krzysiek został jeszcze chwilę ze mną w kuchni.
— Mamo… wiem, że to dla ciebie trudne — zaczął niepewnie. — Ale Magda jest dla mnie bardzo ważna. Chciałbym… żebyście się polubiły.
Popatrzyłam na niego długo. W jego oczach widziałam troskę i nadzieję.
— Synku… ja po prostu boję się zmian — wyszeptałam. — Boję się, że już nie będę ci potrzebna.
Krzysiek objął mnie mocno.
— Zawsze będziesz moją mamą. Ale chcę być szczęśliwy…
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy jestem egoistką? Czy mam prawo czuć żal? Przecież każda matka chce szczęścia swojego dziecka…
Następne dni były trudne. Krzysiek coraz częściej spędzał czas u Magdy. Dom wydawał się pusty jak nigdy wcześniej. Zaczęłam zauważać drobiazgi: kubek po kawie zostawiony przez Magdę na stole; rysunek Zosi przypięty do lodówki; zapach jej perfum unoszący się w przedpokoju po ich wizycie.
Pewnego wieczoru usiadłam sama przy stole i spojrzałam na zdjęcie mojego męża.
— Stasiu… co ja mam robić? — wyszeptałam do fotografii. — Czy powinnam walczyć o swoje miejsce? Czy po prostu pogodzić się z tym, że wszystko się zmienia?
Następnego dnia Krzysiek zadzwonił z wiadomością: — Mamo, chciałbym, żebyśmy wszyscy razem pojechali na weekend do Kazimierza Dolnego. Magda bardzo chce cię lepiej poznać…
Zgodziłam się bez przekonania. W drodze czułam się jak piąte koło u wozu. Magda i Krzysiek rozmawiali o planach na przyszłość; Zosia śmiała się z tyłu samochodu; ja patrzyłam przez okno na mijane pola i wsie.
W Kazimierzu poszliśmy na spacer nad Wisłę. Zosia złapała mnie za rękę i opowiedziała o swoim ulubionym piesku u babci. Poczułam wtedy coś dziwnego — ciepło i wdzięczność tej małej dziewczynki.
Wieczorem Magda podeszła do mnie na tarasie pensjonatu.
— Pani Ireno… wiem, że to dla pani trudne — zaczęła nieśmiało. — Ale bardzo bym chciała… żebyśmy mogły być rodziną.
Spojrzałam jej w oczy i zobaczyłam tam szczerość i lęk przed odrzuceniem.
— Ja też bym chciała… tylko muszę się tego nauczyć — odpowiedziałam cicho.
Wróciliśmy do domu kilka dni później. Nie było już takiego dystansu jak wcześniej, ale nadal czułam się trochę obco we własnym domu. Czasem łapię się na tym, że tęsknię za dawnym życiem: za spokojem, za ciszą po śmierci męża, za tym poczuciem bezpieczeństwa i przewidywalności.
Ale czy życie nie polega właśnie na zmianach? Czy potrafię zaakceptować nową rodzinę mojego syna? Czy znajdę w sobie miejsce dla nich wszystkich?
Czasem zastanawiam się: czy każda matka musi kiedyś poczuć się obca we własnym domu? A może to tylko ja nie umiem pogodzić się z tym, że dzieci dorastają i idą własną drogą?