Ślubny Sen, Który Zamienił Się w Koszmar: Jak Pieniądze Rozdarły Naszą Rodzinę

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – Ada stała w progu kuchni, a jej dłonie drżały tak, że niemal upuściła kubek z herbatą. Spojrzałam na nią uważnie, bo znałam już ten ton głosu. To nie była zwykła rozmowa.

– Co się stało, kochanie? – odłożyłam nóż i wytarłam ręce o fartuch. W powietrzu wisiało napięcie, którego nie potrafiłam nazwać.

– Olek mi się oświadczył. Zgodziłam się. – Jej głos był cichy, ale w oczach błyszczała radość. Przez chwilę poczułam, jakby czas się zatrzymał. Moja mała dziewczynka dorosła.

Przytuliłam ją mocno, a łzy same napłynęły mi do oczu. Zawsze marzyłam o tym dniu. O ślubie córki, o białej sukni, o rodzinie zgromadzonej przy jednym stole. Ale wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten sen zamieni się w koszmar.

Wieczorem usiedliśmy z mężem, Markiem, i Adą przy stole. Rozmawialiśmy o planach, o sali weselnej, o liście gości. Ada była szczęśliwa, a ja razem z nią. Olek miał dobrą pracę w Warszawie, jego rodzice mieszkali pod Radomiem. Wszystko wydawało się proste.

Kilka dni później zadzwoniła do mnie teściowa Ady – pani Halina. Jej głos był spięty, jakby bała się każdego słowa.

– Pani Aniu… My… My nie damy rady dołożyć się do wesela. Mój mąż stracił pracę w hucie, a ja mam tylko rentę. Bardzo nam przykro…

Zamarłam. Wiedziałam, że to nie ich wina, ale poczułam ukłucie żalu. Przecież ślub to wspólne święto obu rodzin! Przekazałam wszystko Markowi. On tylko westchnął ciężko.

– Damy radę sami – powiedział stanowczo. – To nasza córka.

Ale wiedziałam, że nie będzie łatwo. Marek od kilku miesięcy miał mniej zleceń w warsztacie samochodowym. Ja pracowałam w szkole jako nauczycielka polskiego – pensja ledwo starczała na rachunki i leki dla mamy.

Mimo wszystko zaczęliśmy planować wesele na 80 osób. Ada chciała skromnie, ale ja uparłam się na salę w dworku pod miastem. Chciałam, żeby miała to, czego ja nigdy nie miałam.

Wszystko zaczęło się sypać miesiąc przed ślubem. Marek wrócił do domu blady jak ściana.

– Anka… Nie mam już pracy. Warsztat zamknięty. Szef zwinął interes.

Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł lodowatej wody. Kredyt na wesele już był zaciągnięty. Zaczęliśmy się kłócić – o pieniądze, o decyzje sprzed miesięcy.

– Po co ci ta sala? Po co tyle gości? – krzyczał Marek. – Trzeba było zrobić obiad dla najbliższych!

– Chciałam dobrze! – płakałam. – Dla Ady!

Ada słyszała nasze awantury przez ścianę. Przestała jeść, zamknęła się w sobie. Olek próbował ją pocieszać, ale sam był pod presją rodziców.

Pewnego wieczoru przyszli do nas Halina i Stanisław – rodzice Olka. Stanisław miał łzy w oczach.

– Proszę państwa… Może przełożymy ten ślub? Może poczekajmy na lepsze czasy?

Marek zerwał się z krzesła.

– Nie! Moja córka nie będzie czekać! Damy radę!

Wtedy Halina wybuchła:

– A my co? My nie chcemy tego ślubu? My też byśmy chcieli pomóc! Ale nie mamy z czego!

Zapanowała cisza tak gęsta, że można było ją kroić nożem.

Ada wybiegła z pokoju ze łzami w oczach. Pobiegłam za nią do ogrodu.

– Mamo… Ja nie chcę tego wszystkiego… Nie chcę być powodem waszych kłótni…

Przytuliłam ją mocno.

– To nie twoja wina, kochanie…

Ale wiedziałam, że to kłamstwo. To my – dorośli – zawiedliśmy.

Ostatnie tygodnie przed ślubem były jak życie na bombie zegarowej. Każdy dzień przynosił nowe rachunki i nowe pretensje. Marek zamknął się w sobie, przestał rozmawiać nawet ze mną. Ada schudła kilka kilo i coraz częściej płakała po nocach.

W końcu nadszedł dzień ślubu. Padał deszcz – jakby niebo płakało razem z nami. Sala była piękna, ale połowa gości nie przyszła – bali się pandemii albo po prostu nie mieli ochoty uczestniczyć w naszym dramacie.

Podczas pierwszego tańca Ada spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

– Mamo… Czy to naprawdę miało tak wyglądać?

Nie umiałam jej odpowiedzieć.

Po weselu zostały tylko długi i żal. Marek wyprowadził się na kilka tygodni do brata – nie mógł patrzeć mi w oczy. Ada i Olek wyjechali do Warszawy i przez długi czas nie odbierali telefonów.

Dziś patrzę na zdjęcia ze ślubu i czuję gorycz zamiast radości. Czy naprawdę warto było poświęcić rodzinny spokój dla kilku godzin blichtru? Czy duma i ambicje rodziców mogą być ważniejsze niż szczęście dziecka?

Może ktoś z was zna odpowiedź na to pytanie? Bo ja do dziś jej szukam.