Kiedy straciłam cierpliwość: Ultimatum między mną a jego matką
– Znowu wychodzisz? – zapytałam, ledwo powstrzymując łzy, kiedy Piotr w pośpiechu zakładał kurtkę.
– Mama dzwoniła, źle się czuje. Muszę być przy niej – odpowiedział, nawet na mnie nie patrząc.
W tamtym momencie poczułam, jakby ktoś wyciągnął ze mnie powietrze. Ile razy już to słyszałam? Ile razy zostawałam sama z kolacją, z naszymi planami, z własnymi myślami? Od miesięcy czułam się jak cień w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Piotr był fizycznie obecny, ale duchem zawsze przy niej – swojej matce, pani Halinie.
Nie zawsze tak było. Kiedy się poznaliśmy na studiach, Piotr był czuły, zabawny, spontaniczny. Potrafił rzucić wszystko dla mnie. Ale po ślubie coś się zmieniło. Najpierw drobne rzeczy – telefony od mamy podczas naszych randek, potem wspólne obiady u niej w każdą niedzielę. Z czasem jej potrzeby stawały się ważniejsze od moich. „Mama nie może sama pojechać do lekarza”, „Mama potrzebuje pomocy przy zakupach”, „Mama źle się czuje po śmierci taty”.
Rozumiałam żałobę. Sama straciłam ojca jako nastolatka. Ale Piotr nie widział granicy. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, zbywał mnie:
– Przesadzasz, ona jest sama. Ty masz mnie cały czas.
Ale czy naprawdę miałam? Każdego wieczoru wracał późno, zmęczony, rozdrażniony. Nawet kiedy był w domu, myślami błądził gdzie indziej. Nasze rozmowy ograniczały się do spraw organizacyjnych: rachunki, zakupy, pranie. Seks? Zapomniałam już, jak to jest czuć jego dotyk bez pośpiechu i rozproszenia.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. Zastałam Piotra na kanapie z telefonem przy uchu.
– Tak, mamo… Tak, kupię ci te leki… Nie, nie musisz dzwonić do sąsiadki… Tak, zaraz będę.
Kiedy skończył rozmowę, spojrzałam mu prosto w oczy.
– Piotrze, musimy porozmawiać.
Westchnął ciężko.
– Teraz? Może później?
– Nie. Teraz. Albo rozmawiamy teraz, albo… – głos mi się załamał.
Usiadł naprzeciwko mnie i pierwszy raz od dawna widziałam w jego oczach cień niepokoju.
– Co się dzieje?
– Nie mogę tak żyć – powiedziałam cicho. – Czuję się jak powietrze. Jakbyś miał dwie żony i wybierał tę drugą za każdym razem.
Piotr milczał długo. W końcu powiedział:
– Przesadzasz. To moja matka.
– A ja? Kim ja jestem? Twoją służącą? Kucharką? Kimś do prania twoich koszul?
Wybuchłam płaczem. Piotr patrzył na mnie bezradnie.
– Chcesz, żebym ją zostawił?
– Chcę, żebyś postawił granice! Żebyś był ze mną, kiedy cię potrzebuję! Żebyś czasem wybrał mnie!
Tego wieczoru nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słysząc w głowie jego słowa: „To moja matka”. Czy naprawdę musiałam konkurować z kobietą, która dała mu życie?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie mama.
– Dziecko, co się dzieje? Słyszę twój głos i wiem, że coś jest nie tak.
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:
– Musisz zawalczyć o siebie. Jeśli on nie postawi cię na pierwszym miejscu, będziesz zawsze nieszczęśliwa.
Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne dni. W pracy byłam rozkojarzona, w domu – coraz bardziej osamotniona. Nawet nasze koty wyczuwały napięcie i chowały się pod łóżkiem.
W końcu nadszedł dzień, kiedy postanowiłam postawić wszystko na jedną kartę. Piotr wrócił późno, jak zwykle zmęczony i zirytowany.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam stanowczo.
– Znowu? – jęknął.
– Tak. Albo coś się zmieni, albo… odejdę.
Spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Grozisz mi?
– Nie grożę. Po prostu nie chcę być już tłem twojego życia.
Przez chwilę myślałam, że się rozpłacze albo wybuchnie gniewem. Ale on tylko usiadł ciężko na krześle i ukrył twarz w dłoniach.
– Nie wiem, co robić – wyszeptał. – Ona jest sama… Ty jesteś moją żoną… Czuję się rozdarty.
Podeszłam do niego i dotknęłam jego ramienia.
– Piotrze, ja nie chcę wybierać między tobą a twoją matką. Ale jeśli ty nie wybierzesz mnie choć raz… to już nie będziemy mieli czego ratować.
Następne dni były koszmarem. Piotr chodził jak cień, unikał mnie i milczał przez większość czasu. Pani Halina dzwoniła coraz częściej – czasem słyszałam jej głos przez zamknięte drzwi sypialni:
– Synku, nie pozwól tej dziewczynie cię zmieniać… Pamiętaj, kto zawsze był przy tobie…
Czułam narastającą wściekłość i bezsilność. Czy naprawdę byłam tylko „tą dziewczyną”? Czy moje uczucia nic nie znaczyły?
W końcu przyszedł dzień decyzji. Piotr wrócił wcześniej niż zwykle i usiadł naprzeciwko mnie przy kuchennym stole.
– Rozmawiałem z mamą – zaczął powoli. – Powiedziałem jej, że muszę zadbać o swoje małżeństwo. Że nie mogę być u niej codziennie.
Zaskoczenie i ulga mieszały się we mnie z niedowierzaniem.
– I co powiedziała?
Piotr spuścił wzrok.
– Że ją zdradziłem… Że jestem niewdzięczny… Że pewnie już jej nie kocham…
Poczułam ukłucie współczucia dla niego – i dla niej też. Ale wiedziałam, że to jedyna droga.
Przez kilka tygodni próbowaliśmy budować wszystko od nowa: wspólne kolacje, spacery po Łazienkach Królewskich, rozmowy bez telefonów i rozpraszaczy. Ale cień pani Haliny wisiał nad nami cały czas. Każda jej choroba była powodem do wyrzutów sumienia dla Piotra; każda moja prośba o uwagę – powodem do kłótni.
W końcu przyszedł dzień, kiedy Piotr spakował walizkę i powiedział:
– Nie potrafię wybrać. Przepraszam.
Patrzyłam na niego przez łzy i czułam ulgę pomieszaną z bólem. Wiedziałam już wtedy, że nie mogę być szczęśliwa w cieniu innej kobiety – nawet jeśli była to jego matka.
Dziś mieszkam sama na Mokotowie. Czasem mijam Piotra na ulicy – wygląda na starszego o kilka lat niż wtedy, gdy się rozstawaliśmy. Słyszałam od znajomych, że nadal mieszka z mamą i opiekuje się nią jak dawniej.
Często zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy warto było walczyć do końca? A może są więzi silniejsze niż miłość małżeńska?
Czy wy też kiedyś musieliście wybierać między sobą a rodziną partnera? Jak poradziliście sobie z takim wyborem?