„Nie jestem tą, za kogo mnie macie” – historia o zdradzie, rodzinnych sekretach i walce o prawdę

– Marto, musisz natychmiast przyjechać do babci – głos mojej matki drżał przez telefon. Była środa, godzina 18:17. Właśnie wróciłam z pracy i marzyłam o chwili spokoju. Zamiast tego poczułam, jak serce zaczyna mi walić w piersi.

– Co się stało? – zapytałam, już wiedząc, że to nie będzie zwykła rozmowa.

– Babcia twierdzi, że… że zabrałaś jej pieniądze. Że coś jej zginęło z portfela. I… nie chce cię widzieć.

Zamarłam. Przez chwilę nie mogłam oddychać. Przecież to absurd! Od trzech lat opiekowałam się babcią Zofią – gotowałam jej obiady, robiłam zakupy, sprzątałam mieszkanie i pilnowałam leków. Była dla mnie jak druga matka. Zawsze powtarzała: „Marta, tylko ty jesteś moją podporą”.

A teraz? Teraz miałam być złodziejką?

Wbiegłam do mieszkania babci bez pukania. W salonie siedziała ona – drobna, siwa kobieta z oczami pełnymi łez i gniewu. Obok niej stała moja ciotka Halina, która od lat nie interesowała się losem babci, ale zawsze wiedziała, jak wtrącić swoje trzy grosze.

– Marta, jak mogłaś? – babcia spojrzała na mnie z wyrzutem.

– Babciu, przysięgam na wszystko, nigdy bym ci niczego nie zabrała! – głos mi się załamał.

– A jednak zginęło 500 złotych! – wtrąciła ciotka Halina. – Mama mówiła mi rano, że miała pieniądze w portfelu. Teraz ich nie ma. Kto tu przychodzi codziennie? Tylko ty!

Czułam się jak w złym śnie. Próbowałam tłumaczyć, że może babcia zapomniała, gdzie schowała pieniądze, może ktoś inny wszedł do mieszkania… Ale nikt mnie nie słuchał. Nawet mama patrzyła na mnie podejrzliwie.

Przez kolejne dni atmosfera była nie do zniesienia. Babcia nie odbierała ode mnie telefonów. Ciotka rozpowiadała po rodzinie, że „Marta okrada własną babcię”. W pracy nie mogłam się skupić – wszyscy pytali, czemu jestem taka rozbita.

Pewnej nocy nie wytrzymałam. Pojechałam do babci bez zapowiedzi. Drzwi otworzyła mi sąsiadka pani Jadwiga.

– Dziecko, co tu robisz o tej porze?

– Muszę porozmawiać z babcią. To ważne.

Babcia siedziała w kuchni przy zgaszonym świetle. Wyglądała na starszą niż zwykle.

– Babciu…

– Nie chcę z tobą rozmawiać – powiedziała cicho.

– Proszę cię… Wiesz dobrze, że nigdy bym cię nie skrzywdziła. Kto ci to wmówił?

Babcia spojrzała na mnie długo i ciężko.

– Halina mówiła, że widziała cię przy mojej torebce…

Zacisnęłam pięści ze złości.

– Babciu! Halina była tu raz w tym miesiącu! To ona zawsze wypytuje cię o emeryturę! Pamiętasz, jak dwa lata temu zginął ci pierścionek po dziadku? Też wtedy byłam winna?

Babcia spuściła wzrok.

– Nie wiem już, komu wierzyć…

Wyszłam stamtąd roztrzęsiona. Przez kolejne tygodnie rodzina traktowała mnie jak trędowatą. Nikt nie chciał słuchać moich wyjaśnień. Nawet mama unikała rozmów ze mną.

Pewnego dnia zadzwonił do mnie kuzyn Paweł.

– Marta… Muszę ci coś powiedzieć. Halina była u mnie wczoraj i… chwaliła się nowym telefonem i pieniędzmi na wakacje. Mówiła też coś o „łatwym zarobku”.

Zadzwoniło mi w głowie. Czyżby to ona?

Postanowiłam działać. Zaczęłam rozmawiać z sąsiadami babci. Pani Jadwiga przypomniała sobie, że widziała Halinę wychodzącą z mieszkania babci tego dnia, kiedy zginęły pieniądze. Zgłosiłam sprawę na policję – choć rodzina uznała to za „skandal”.

Kilka dni później dostałam telefon od policjanta:

– Pani Marto, mamy nagranie z monitoringu klatki schodowej. Widać na nim pani ciotkę Halinę wychodzącą z mieszkania pani babci dokładnie w czasie zaginięcia pieniędzy.

Poczułam ulgę i jednocześnie ból. Bo przecież to była moja rodzina.

Po kilku tygodniach babcia zadzwoniła do mnie pierwszy raz od miesięcy.

– Marto… Przepraszam cię. Tak bardzo się myliłam… Halina wszystko wyznała policji. Byłam głupia, że ci nie wierzyłam.

Płakałyśmy obie przez telefon. Ale coś we mnie pękło na zawsze.

Dziś opiekuję się babcią dalej – ale już inaczej. Z dystansem i ostrożnością. Rodzina? Rozpadła się na kawałki. Mama próbuje naprawić relacje, ale ja już wiem: czasem najgorsza zdrada przychodzi od tych, których kochamy najbardziej.

Czy można jeszcze zaufać rodzinie po czymś takim? Czy wybaczenie jest możliwe? A może czasem trzeba po prostu odejść i zacząć żyć dla siebie?