Nowy początek: Jak znalazłem dom, kiedy wszyscy już przestali wierzyć

– Nie płacz, Bartek, nie płacz… – powtarzałem sobie w myślach, kiedy drzwi do kolejnego mieszkania zamknęły się za mną z głuchym trzaskiem. Miałem wtedy dziewięć lat i byłem już ekspertem od pożegnań. Każda nowa rodzina zastępcza to była loteria – czy będą mili? Czy będą mnie bić? Czy znowu usłyszę: „Nie pasujesz tu”?

Pani Jola z opieki społecznej prowadziła mnie przez klatkę schodową, a ja czułem, jak serce wali mi w piersi. W ręku ściskałem reklamówkę z ubraniami – jedyne, co miałem.

– Bartek, to państwo Nowakowie. – Pani Jola uśmiechnęła się sztucznie, jakby chciała przykryć niezręczność tej sytuacji. – Mam nadzieję, że się polubicie.

Pani Nowak miała ciepłe oczy i uśmiech, który wydawał się prawdziwy. Pan Nowak był poważny, ale nie wyglądał na groźnego. W tle słyszałem śmiech dziewczynki – to była ich córka, Ola.

– Cześć, Bartek! – Ola podbiegła do mnie i bezceremonialnie złapała za rękę. – Chodź, pokażę ci pokój!

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Zawsze byłem ostrożny. W poprzednim domu pani Basia krzyczała na mnie za byle co, a jej mąż… Lepiej nie wspominać. Tam nauczyłem się być niewidzialny.

Pierwsze dni u Nowaków były jak chodzenie po cienkim lodzie. Bałem się odezwać, bałem się nawet jeść za dużo przy stole. Kiedy pan Nowak zapytał:

– Chcesz dokładkę ziemniaków?

…odruchowo pokręciłem głową. Wtedy Ola szturchnęła mnie pod stołem:

– Weź, tata robi najlepsze ziemniaki na świecie!

Zjadłem. I rzeczywiście były dobre.

Wieczorami leżałem w łóżku i nasłuchiwałem odgłosów domu. Bałem się, że zaraz usłyszę kłótnie albo trzaskanie drzwiami. Ale zamiast tego słyszałem śmiech Oli i spokojny głos pani Nowak:

– Dobranoc, kochanie.

Po tygodniu zaczęło mi się wydawać, że może tu zostanę na dłużej. Ale wtedy przyszła sobota i pan Nowak zaproponował wspólny wyjazd do lasu na grzyby. Przypomniało mi się, jak w poprzedniej rodzinie zostawili mnie samego w lesie „dla żartu”. Nogi mi się ugięły.

– Nie chcę… – wymamrotałem.

– Dlaczego? – zapytała pani Nowak z troską.

– Boję się…

Wtedy Ola przytuliła mnie mocno:

– My cię nie zostawimy! Obiecuję!

Nie wierzyłem. Przecież wszyscy wcześniej obiecywali.

W lesie trzymałem się blisko pani Nowak. Patrzyła na mnie ciepło:

– Bartek, jesteś tu bezpieczny. Nikt cię nie skrzywdzi.

Chciałem jej uwierzyć, ale w głowie miałem tylko obrazy z przeszłości: krzyki, wyzwiska, samotność.

Minęły kolejne tygodnie. Zacząłem chodzić do nowej szkoły. Dzieci patrzyły na mnie dziwnie – wiedziały, że jestem „ten z domu dziecka”. Ktoś rzucił:

– Sierota!

Zacisnąłem pięści i uciekłem do łazienki. Ola przyszła za mną.

– Nie słuchaj ich! Jesteś moim bratem i tyle!

Bratem? To słowo rozgrzało mnie od środka, ale też przestraszyło. Czy naprawdę mogę być czyimś bratem?

Wieczorem przy kolacji pan Nowak powiedział:

– Bartek, chcielibyśmy cię adoptować. Co ty na to?

Zamarłem. Przez chwilę nie mogłem oddychać.

– Ale… po co? – wydukałem.

Pani Nowak ujęła moją dłoń:

– Bo cię kochamy. Po prostu.

Nie wiedziałem, jak odpowiedzieć. Przez tyle lat nikt nie mówił mi takich rzeczy.

Następne dni były pełne niepokoju. Bałem się uwierzyć w szczęście. W nocy śniło mi się, że znowu muszę się pakować i iść do kolejnego domu.

Pewnego dnia usłyszałem rozmowę pani Nowak z babcią przez telefon:

– Mamo, wiem, że to trudne… Ale Bartek jest częścią naszej rodziny.

Babcia chyba nie była zachwycona. Potem przez kilka tygodni unikała mnie wzrokiem podczas wizyt.

Na święta przyjechała cała rodzina Nowaków. Wujek Andrzej spojrzał na mnie z góry:

– A to ten chłopak z domu dziecka? No ciekawe…

Zrobiło mi się przykro. Ola złapała mnie za rękę pod stołem.

Po kolacji pani Nowak przyszła do mojego pokoju:

– Wiem, że nie wszyscy rozumieją… Ale dla nas jesteś ważny. Nie musisz nikomu nic udowadniać.

Zacząłem płakać. Po raz pierwszy od dawna ktoś pozwolił mi płakać bez wstydu.

Adopcja trwała kilka miesięcy. Było dużo papierów, rozmów z psychologiem, wizyt kontrolnych. Każda wizyta pani z opieki społecznej przypominała mi o tym, jak łatwo można wszystko stracić.

W końcu nadszedł dzień rozprawy sądowej. Sędzia spojrzał na mnie poważnie:

– Bartoszu, czy chcesz być częścią tej rodziny?

Spojrzałem na panią Nowak i pana Nowaka. Na Olę.

– Tak… Chcę.

Wyszliśmy z sądu razem – pierwszy raz poczułem się naprawdę czyjś.

Dziś mam siedemnaście lat i wiem jedno: dom to nie miejsce, tylko ludzie. Nadal czasem boję się zaufać do końca – blizny z dzieciństwa zostają na zawsze. Ale wiem też, że można zacząć od nowa.

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę zasługuję na miłość? A może każdy z nas zasługuje – tylko czasem trzeba spotkać kogoś, kto nam to pokaże?