Trudny wybór: Powrót Weroniki do rodzinnego domu

— Chcesz – leć – powiedział Krzysztof, stawiając kubek w zlewie. Głos miał spokojny, niemal obojętny. — Tylko nie licz na moje wsparcie. Ani moralne, ani fizyczne.

Stałam w kuchni, z kluczami w dłoni, czując jakby te słowa były cięższe niż cała moja walizka. — Nie liczę – odpowiedziałam cicho, nie patrząc na niego. W powietrzu wisiało napięcie, którego nie dało się przeciąć nawet najostrzejszym nożem.

— Potem nie mów, że jechałaś na darmo — dodał, odwracając się do okna. — Może powiem — rzuciłam, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa.

10 maja 2023 roku wróciłam do rodzinnego domu po raz pierwszy od siedmiu lat. Siedem lat ciszy, urwanych rozmów przez telefon, świąt spędzonych osobno i listów, których nigdy nie wysłałam. Mama zadzwoniła tydzień wcześniej: „Weroniko, tata jest w szpitalu. Nie wiem, co robić.” W jej głosie słyszałam strach i zmęczenie. Przez chwilę chciałam powiedzieć „nie mogę”, ale coś mnie zatrzymało.

Podróż pociągiem była jak podróż w czasie. Za oknem przesuwały się znajome krajobrazy Mazowsza, a ja czułam się jak dziecko wracające do domu po burzy. W głowie miałam tysiące pytań: Czy mama mnie przytuli? Czy tata spojrzy mi w oczy? Czy brat w ogóle będzie chciał ze mną rozmawiać?

Wysiadłam na stacji w Radomiu. Mama czekała na mnie przy wyjściu z dworca. Była starsza niż ją zapamiętałam, przygarbiona, z siwymi pasmami we włosach. Przytuliła mnie mocno, a ja poczułam jak łzy cisną mi się do oczu.

— Dobrze, że jesteś — szepnęła.

W domu panowała cisza. Brat, Michał, nawet nie wyszedł z pokoju. Mama podała mi herbatę i usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.

— Tata jest w szpitalu od trzech dni. Lekarze mówią, że to poważne — zaczęła cicho. — Nie wiem, czy…

Nie dokończyła. Zamiast tego spojrzała na mnie z nadzieją i strachem jednocześnie.

— Pojadę do niego jutro — powiedziałam.

Noc była bezsenna. Słyszałam przez ścianę ciche kroki mamy i szelest kartek przewracanych przez Michała. Próbowałam przypomnieć sobie ostatnią rozmowę z tatą. To było wtedy, gdy wyjeżdżałam na studia do Warszawy. Pokłóciliśmy się o wszystko: o wybór kierunku, o Krzysztofa, o to, że „zostawiam rodzinę”. Od tamtej pory rozmawialiśmy tylko przez mamę.

Rano pojechałyśmy do szpitala. Tata leżał na sali intensywnej terapii, podłączony do aparatury. Wyglądał na mniejszego niż go pamiętałam. Kiedy wszedłam do sali, otworzył oczy i spojrzał na mnie długo.

— Weronika…

Nie wiedziałam, co powiedzieć. Usiadłam obok niego i przez chwilę milczeliśmy.

— Przepraszam — wyszeptałam w końcu.

— Za co? — jego głos był słaby.

— Za wszystko…

Odwrócił wzrok w stronę okna. — Życie jest za krótkie na żale — powiedział cicho.

Po powrocie do domu Michał czekał na mnie w kuchni.

— Myślisz, że wystarczy przyjechać po latach i wszystko będzie jak dawniej? — zapytał z goryczą.

— Nie wiem… Ale musiałam tu być.

— Mama płakała przez ciebie każdej nocy przez pół roku — rzucił.

Zamilkłam. Wiedziałam o tym, ale usłyszeć to od niego bolało bardziej niż mogłam sobie wyobrazić.

Wieczorem zadzwonił Krzysztof.

— I jak? — zapytał bez emocji.

— Trudno… Tata jest bardzo słaby. Michał mnie nienawidzi. Mama udaje, że wszystko jest dobrze.

— Wrócisz jutro?

— Nie wiem…

— Weronika, musisz zdecydować, gdzie jest twoje miejsce — powiedział i rozłączył się.

Zostałam sama z myślami. Przez okno patrzyłam na ogród, który kiedyś pieliłam z mamą. Wszystko wydawało się takie znajome i obce jednocześnie.

Następnego dnia poszłam do Michała.

— Przepraszam cię — powiedziałam szczerze. — Wiem, że cię zawiodłam.

Spojrzał na mnie długo.

— Nie chodzi tylko o ciebie. Tu wszyscy cierpieliśmy…

Usiedliśmy razem przy stole po raz pierwszy od lat. Rozmawialiśmy długo o dzieciństwie, o tym co nas bolało i co nas cieszyło. Poczułam ulgę – może pierwszy raz od dawna.

Tata zmarł tydzień później. Byliśmy wszyscy razem przy jego łóżku. Trzymał mnie za rękę do samego końca.

Po pogrzebie mama usiadła obok mnie na ławce przed domem.

— Dziękuję ci, że wróciłaś — powiedziała cicho.

Patrzyłam na zachodzące słońce i myślałam o tym wszystkim, co straciłam przez dumę i upór. Krzysztof nie przyjechał na pogrzeb. Zadzwonił dopiero wieczorem:

— I co teraz? — zapytał chłodno.

— Nie wiem… Może zostanę tu dłużej — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Cisza po drugiej stronie trwała długo.

Dziś siedzę w swoim dawnym pokoju i zastanawiam się: czy można naprawić to, co się zepsuło? Czy rodzina to miejsce, do którego zawsze można wrócić – nawet jeśli mosty dawno spłonęły? Czasem myślę, że najtrudniejsze wybory to te, które dotyczą serca.