Miłość na kredyt: Czy dziecko uratuje nasze małżeństwo?

– Znowu wracasz tak późno? – pytam, ledwo powstrzymując drżenie głosu. Siedzę przy kuchennym stole, wpatrzona w kubek z zimną już herbatą. Paweł zdejmuje buty, rzuca kurtkę na krzesło i wzdycha ciężko.

– Przecież mówiłem, że szef kazał zostać dłużej – odpowiada, nie patrząc mi w oczy.

– Ale przecież nie musisz ciągle się na wszystko zgadzać. Wiesz, że ledwo wiążemy koniec z końcem. Może czas poszukać czegoś lepszego?

Paweł siada naprzeciwko mnie. W jego oczach widzę zmęczenie, ale i coś jeszcze – rezygnację.

– Po co? – rzuca cicho. – Dla kogo mam się starać? Dla nas? Przecież i tak nic się nie zmienia. Może jakbyśmy mieli dziecko… wtedy miałbym motywację.

Czuję, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. To nie pierwszy raz, kiedy słyszę te słowa. Zawsze brzmią jak wymówka, jakby nasze życie razem nie było wystarczającym powodem, by próbować bardziej.

– Myślisz, że dziecko rozwiąże nasze problemy? – pytam ostrożnie.

– Nie wiem… Może. Wszyscy mówią, że dzieci zmieniają wszystko.

Zamykam oczy. W głowie mam tysiące myśli. Od dwóch lat jesteśmy razem – najpierw rok chodziliśmy ze sobą, potem szybko wzięliśmy ślub. Wszyscy mówili: „Po co się spieszycie?”, ale wtedy wydawało mi się, że znalazłam kogoś, kto będzie moją opoką. Teraz coraz częściej czuję się samotna.

Moja mama powtarza: „Dziecko to błogosławieństwo”. Ale ona nie musiała martwić się o czynsz, raty kredytu i ceny w sklepach. Kiedyś życie było prostsze. Teraz każdy dzień to walka o przetrwanie.

Wieczorem leżę w łóżku i słyszę, jak Paweł przewraca się z boku na bok. Wiem, że nie śpi. Ja też nie mogę zasnąć. W głowie układam scenariusze: co jeśli zajdę w ciążę? Czy Paweł naprawdę się zmieni? Czy nagle zacznie szukać lepszej pracy? A jeśli nie?

Następnego dnia wracam z pracy później niż zwykle. W sklepie spotykam Martę, moją przyjaciółkę z liceum.

– Wyglądasz na zmęczoną – mówi z troską.

– Bo jestem – odpowiadam szczerze.

– Coś się dzieje?

Opowiadam jej wszystko. O Pawle, o jego wymówkach, o moich lękach.

– Słuchaj, dziecko to nie plaster na rany – mówi Marta stanowczo. – Jeśli on teraz nie potrafi się ogarnąć, to potem będzie tylko trudniej.

Wiem, że ma rację. Ale kiedy wracam do domu i widzę Pawła siedzącego na kanapie z pustym wzrokiem wlepionym w telewizor, czuję tylko żal i bezsilność.

Tydzień później mamy rodzinną kolację u moich rodziców. Mama podaje rosół, tata żartuje z polityków w telewizji. Paweł siedzi cicho.

– A wy kiedy w końcu powiększycie rodzinę? – pyta mama z uśmiechem.

Czuję, jak Paweł ściska moją dłoń pod stołem.

– Może niedługo – odpowiada wymijająco.

Po kolacji mama zatrzymuje mnie w kuchni.

– Coś jest nie tak? – pyta szeptem.

Patrzę na nią i nagle łzy napływają mi do oczu.

– Boję się… Boję się, że jeśli będziemy mieli dziecko, wszystko się rozpadnie – mówię cicho.

Mama przytula mnie mocno.

– Dziecko to wielka odpowiedzialność. Ale najpierw musicie być silni razem. Inaczej będzie wam bardzo ciężko.

Wracamy do domu w milczeniu. Paweł patrzy przez okno samochodu.

– Wiesz… Może powinienem spróbować znaleźć coś lepszego – mówi nagle. – Ale boję się, że mi się nie uda.

Patrzę na niego i widzę chłopca zagubionego w świecie dorosłych problemów.

– Nie musisz być idealny – mówię cicho. – Chcę tylko widzieć, że próbujesz.

Przez kolejne tygodnie Paweł rzeczywiście zaczyna rozsyłać CV. Chodzi na rozmowy kwalifikacyjne. Czasem wraca rozczarowany, czasem z nadzieją w oczach. Ja też staram się go wspierać, choć wewnętrznie czuję coraz większy lęk przed przyszłością.

Pewnego dnia wracam do domu i znajduję Pawła siedzącego przy stole z listem w ręku.

– Dostałem pracę – mówi cicho. – Na produkcji, na trzy zmiany… Ale lepiej płatną niż teraz.

Przytulam go mocno. Przez chwilę czuję ulgę. Może jednak damy radę?

Ale życie szybko sprowadza mnie na ziemię. Nowa praca oznacza mniej czasu razem, więcej zmęczenia i jeszcze więcej stresu. Paweł jest coraz bardziej nieobecny duchem. Ja czuję się coraz bardziej samotna.

Pewnego wieczoru wybucham:

– Myślałam, że będzie lepiej! Że jak znajdziesz lepszą pracę, wszystko się ułoży!

Paweł patrzy na mnie ze łzami w oczach:

– Staram się! Robię to dla nas! Ale czuję się jakby wszystko było na mojej głowie!

Milczymy długo. W końcu siadam obok niego i chwytam go za rękę.

– Nie chcę dziecka tylko po to, żebyś miał motywację do życia – mówię cicho. – Chcę mieć rodzinę z kimś, kto chce tego naprawdę…

Paweł spuszcza głowę:

– Może nigdy nie będę taki, jakiego chcesz…

Patrzę na niego i czuję ból rozdzierający serce. Czy naprawdę oczekuję za dużo? Czy miłość to ciągłe kompromisy?

Mijają miesiące. Nasze życie płynie między pracą a domem. Czasem jest lepiej, czasem gorzej. O dziecku już nie rozmawiamy tak często jak kiedyś. Każde z nas zamyka się w swoim świecie lęków i marzeń.

Czasem zastanawiam się: czy gdybym była odważniejsza, zostawiłabym Pawła? Czy może powinnam była walczyć bardziej o naszą miłość? A może to właśnie życie polega na tym, by codziennie próbować od nowa?

Czy naprawdę dziecko może uratować małżeństwo? A może najpierw trzeba uratować siebie nawzajem?