Ostatni uścisk nad Wisłą: Słowa brata, które brzmią we mnie do dziś
– Zuzka, nie rób tego! – krzyknął Michał, a jego głos odbił się echem od wody. Stałam na śliskim brzegu Wisły, ściskając w dłoni stary, obdrapany rower, który miałam wrzucić do rzeki na złość ojcu. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to będą ostatnie słowa mojego brata, które usłyszę.
Wszystko zaczęło się od kłótni przy stole. Ojciec wrócił z pracy późno, jak zwykle zmęczony i rozdrażniony. Mama podgrzewała zupę, a ja z Michałem siedzieliśmy naprzeciwko siebie, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia. Wiedzieliśmy, że zaraz wybuchnie. – Znowu nie posprzątaliście pokoju! – wrzasnął ojciec, rzucając torbę na podłogę. Michał próbował mnie bronić, ale tylko dolał oliwy do ognia. – To nie jej wina, tato! – powiedział stanowczo. Ojciec spojrzał na niego z pogardą. – Ty zawsze musisz być bohaterem, co? Zamiast pomagać matce, tylko się szwendacie!
Po kolacji Michał wyszedł na dwór. Ja zostałam w pokoju, ale nie mogłam usiedzieć w miejscu. W końcu wyszłam za nim. Siedział na huśtawce pod blokiem, patrząc w dal. – Chodźmy nad Wisłę – zaproponował cicho. – Potrzebuję się przewietrzyć.
Szliśmy długo, milcząc. Nad rzeką było cicho, tylko szum wody i odległe odgłosy miasta. Michał wyjął z plecaka puszkę piwa i podał mi łyk. – Nie martw się o ojca – powiedział nagle. – On taki już jest. Ale my musimy trzymać się razem.
Wtedy zobaczyłam ten rower – stary, porzucony przez kogoś na brzegu. Przypomniałam sobie, jak ojciec obiecał mi nowy rower na urodziny, a potem wydał wszystkie pieniądze na alkohol. Wściekłość we mnie wezbrała. – Patrz! – krzyknęłam do Michała i zaczęłam ciągnąć rower w stronę wody.
– Zuzka, nie rób tego! – powtórzył Michał i podbiegł do mnie. Chwycił mnie za ramię, ale ja wyrwałam się i potknęłam o kamień. Upadłam na ziemię, a rower stoczył się do rzeki.
W tej samej chwili usłyszeliśmy krzyk dziecka. Spojrzeliśmy w stronę mostu – mały chłopiec stał na krawędzi i płakał. Michał bez namysłu rzucił się w jego stronę. Ja stałam jak sparaliżowana.
Wszystko wydarzyło się tak szybko. Michał złapał chłopca za rękę, ale sam stracił równowagę i runął do wody razem z nim. Krzyczałam jego imię, biegłam wzdłuż brzegu, ale nurt był silny. Po chwili zobaczyłam tylko pustą powierzchnię rzeki.
Policja przyjechała po kilku minutach. Mama przybiegła zapłakana, ojciec stał z boku i patrzył na mnie z wyrzutem. – To twoja wina – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Gdybyś go nie wyciągnęła z domu…
Przez kolejne dni dom był cichy jak nigdy wcześniej. Mama zamknęła się w sypialni i nie wychodziła nawet po zakupy. Ojciec pił jeszcze więcej niż zwykle i coraz częściej znikał na całe noce. Ja leżałam na łóżku i słyszałam w głowie słowa Michała: „Musimy trzymać się razem”.
Pogrzeb był skromny. Przyszło kilku kolegów Michała ze szkoły i sąsiedzi z bloku. Stałam nad grobem i czułam, jakby ktoś wyrwał mi serce. Mama tuliła mnie do siebie, ale jej ramiona były zimne i obce.
Po pogrzebie ojciec przestał się do mnie odzywać. Zaczął obwiniać mnie o wszystko: o śmierć Michała, o rozpad rodziny, o własne niepowodzenia. Pewnego wieczoru usiadł naprzeciwko mnie w kuchni i powiedział: – Gdybyś była lepszą siostrą, Michał by żył.
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Przez wiele miesięcy nie mogłam spać po nocach. Widziałam twarz Michała za każdym razem, gdy zamykałam oczy. Słyszałam jego głos: „Zuzka, nie rób tego!”
Mama próbowała jakoś poskładać nasze życie na nowo. Zapisała mnie na terapię do szkolnego psychologa, ale ja milczałam przez całe spotkania. Nie potrafiłam mówić o tym, co się stało.
W szkole zaczęli szeptać za moimi plecami. „To ta dziewczyna, której brat utonął”. Nauczyciele patrzyli na mnie ze współczuciem, którego nienawidziłam.
Minął rok od śmierci Michała. Mama coraz częściej wyjeżdżała do babci na wieś, a ja zostawałam sama w pustym mieszkaniu pełnym wspomnień.
Pewnego dnia znalazłam stary zeszyt Michała schowany pod łóżkiem. Były tam jego rysunki i kilka zapisanych stron:
„Zuzka jest moją najlepszą przyjaciółką. Czasem się kłócimy, ale wiem, że zawsze mogę na nią liczyć.”
Czytałam te słowa w kółko i płakałam jak dziecko.
Któregoś wieczoru mama usiadła obok mnie na kanapie i pierwszy raz od dawna przytuliła mnie mocno.
– To nie twoja wina – wyszeptała drżącym głosem.
– Ale gdybym…
– Nie ma żadnego „gdyby”. Michał był bohaterem. Uratował to dziecko dzięki tobie.
Po raz pierwszy poczułam ulgę.
Ojciec nigdy mi nie wybaczył. Wyprowadził się kilka miesięcy później i przestał dzwonić.
Dziś mam dwadzieścia lat i nadal wracam myślami nad Wisłę tamtego dnia. Czasem wydaje mi się, że słyszę głos Michała w szumie rzeki.
Czy można kiedyś naprawdę wybaczyć sobie to, co się stało? Czy ból po stracie bliskiej osoby kiedykolwiek słabnie?
Może ktoś z was zna odpowiedź.