Gdzie popełniliśmy błąd? O tym, jak trudno patrzeć na dorosłe dzieci, które nie potrafią oszczędzać
– Znowu nowy telewizor? – nie mogłam powstrzymać się od komentarza, kiedy weszłam do mieszkania syna i zobaczyłam ogromny ekran zajmujący pół ściany.
Michał spojrzał na mnie z irytacją, a jego żona, Kasia, tylko wzruszyła ramionami. – Mamo, przecież to nasza sprawa – rzucił chłodno. – Sami zarabiamy, sami decydujemy.
Wiedziałam, że powinnam ugryźć się w język. Ale nie potrafiłam. W mojej głowie wciąż brzmiały słowa mojego ojca: „Pieniądz trzeba szanować, bo łatwo go stracić”. Całe życie z mężem oszczędzaliśmy – na wakacje, na remonty, na przyszłość Michała. A teraz patrzyłam, jak mój jedyny syn i jego żona wydają wszystko na bieżąco: nowy telefon, kolejny weekendowy wyjazd, modne ubrania. O własnym mieszkaniu tylko mówią, ale nic nie robią w tym kierunku.
– Michał, ja się tylko martwię… – zaczęłam łagodniej. – Przecież wiecie, jak trudno teraz o kredyt. Może warto by było trochę odłożyć?
– Mamo! – przerwał mi ostro. – Zawsze tylko to samo. Nie jesteśmy już dziećmi!
Poczułam znajome ukłucie w sercu. Ile razy już słyszałam ten ton? Ile razy wracałam do domu z poczuciem winy i bezsilności? Z mężem rozmawialiśmy o tym godzinami. On twierdził, że trzeba odpuścić, że Michał sam się nauczy. Ale ja nie umiałam patrzeć obojętnie.
Pamiętam, jak Michał był mały. Każdą złotówkę odkładał do skarbonki. Cieszył się z drobiazgów: nowej książki, wycieczki do zoo. Uczyliśmy go, że na wszystko trzeba zapracować. Gdy miał dziesięć lat, sam uzbierał na swój pierwszy rower. Byłam z niego taka dumna!
Co się zmieniło? Czy to my popełniliśmy błąd? Czy za bardzo chcieliśmy mu ułatwić życie? Po studiach pomogliśmy mu wynająć mieszkanie w Warszawie, kupiliśmy samochód „na start”. Chcieliśmy, żeby miał lepiej niż my. Może to był nasz grzech?
Ostatnio sytuacja się zaostrzyła. Michał zadzwonił wieczorem:
– Mamo, czy mogłabyś pożyczyć nam trochę pieniędzy? Kasia straciła pracę, a mamy kilka zaległych rachunków.
Serce mi zamarło. Z jednej strony chciałam pomóc – przecież to moje dziecko! Z drugiej… bałam się, że to tylko pogłębi problem.
– Michałku, a może spróbujecie trochę ograniczyć wydatki? – zaproponowałam ostrożnie.
– Zaczynasz znowu! – krzyknął do słuchawki. – Zawsze tylko krytykujesz!
Rozłączył się bez pożegnania. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: czy powinnam była dać te pieniądze bez słowa? Czy może właśnie teraz powinnam postawić granicę?
Następnego dnia spotkałam się z moją przyjaciółką Zosią na kawie.
– Wiesz, Zosiu – zaczęłam niepewnie – czasem mam wrażenie, że wszystko zepsuliśmy. Że Michał nie potrafi docenić tego, co ma.
Zosia pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Myślę, że to nie tylko wasz problem. Moja Ania też żyje „tu i teraz”. Może to po prostu inne czasy?
Ale ja nie chciałam się z tym pogodzić. Przecież wartości są ponadczasowe! Pracowitość, oszczędność… Czy naprawdę przestały mieć znaczenie?
Kilka dni później Michał przyszedł do nas na obiad. Atmosfera była napięta od samego początku.
– Mamo, tato… – zaczął niepewnie – przepraszam za tamten telefon. Byłem zdenerwowany.
Mój mąż spojrzał na niego łagodnie:
– Synu, my tylko chcemy dla was dobrze.
Michał spuścił wzrok.
– Wiem… Ale czasem mam wrażenie, że nigdy nie jesteście z nas dumni. Że zawsze czegoś nam brakuje.
Zatkało mnie. Czy naprawdę tak to widzi? Przecież tyle razy mówiłam mu, jak bardzo go kochamy! Ale może za rzadko chwaliłam? Za często krytykowałam?
Po obiedzie usiedliśmy razem w salonie. Michał opowiedział nam o problemach Kasi w pracy, o swoich lękach związanych z przyszłością.
– Boję się, że nigdy nie będziemy mieli własnego mieszkania – wyznał cicho.
Poczułam łzy pod powiekami.
– Michałku… Może spróbujemy razem znaleźć jakieś rozwiązanie? Możemy usiąść i przeanalizować wasze wydatki. Nie po to, żeby was krytykować, ale żeby wam pomóc.
Spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Dobrze… Spróbujmy.
Tamtego wieczoru długo rozmawialiśmy o budżecie domowym, o planowaniu wydatków i o tym, co naprawdę jest ważne. Nie było łatwo – musiałam przełknąć dumę i przestać oceniać. On musiał przyznać się do błędów i poprosić o pomoc.
Nie wiem, czy wszystko się zmieni z dnia na dzień. Ale wiem jedno: rodzina to nie tylko wsparcie finansowe czy dobre rady. To przede wszystkim rozmowa i zrozumienie.
Czasem zastanawiam się: czy można nauczyć dorosłe dzieci oszczędności bez ranienia ich dumy? Czy da się przekazać wartości tak, by nie zamieniły się w wyrzuty sumienia?
A wy? Jak radzicie sobie z podobnymi problemami w swoich rodzinach?