Siedem lat pod cudzym dachem: Opowieść o siostrze, byłej teściowej i utraconej wdzięczności

— Anna, ile jeszcze zamierzasz tu mieszkać? — głos pani Zofii, byłej teściowej mojej siostry, rozległ się w kuchni z taką siłą, że aż zatrzymałam się w progu. Byłam wtedy u nich tylko gościem, ale czułam się jak intruz. Anna stała przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, i przez chwilę udawała, że nie słyszy. W końcu odwróciła się powoli, z wymuszonym uśmiechem.

— Pani Zofio, przecież już rozmawiałyśmy… To tylko na chwilę, dopóki nie znajdę czegoś swojego — odpowiedziała cicho.

Pani Zofia westchnęła ciężko. — Ta „chwila” trwa już siedem lat, Aniu. Siedem lat! — Jej głos drżał od emocji. — Ja też mam swoje życie. Chcę trochę spokoju na starość.

Patrzyłam na moją siostrę i widziałam w niej kogoś zupełnie innego niż kiedyś. Kiedyś była pełna energii, zawsze gotowa do działania. Po rozwodzie z Piotrem wszystko się zmieniło. Została sama z małą Hanią i bez grosza przy duszy. Wtedy pani Zofia wyciągnęła do niej rękę — pozwoliła jej zamieszkać w swoim dwupokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Miało być tymczasowo, do czasu aż Anna stanie na nogi.

Ale czas płynął. Hania rosła, Anna zmieniała prace jak rękawiczki, ciągle szukając czegoś lepszego. Wynajem mieszkania w Warszawie był poza jej zasięgiem finansowym. Zawsze powtarzała: „Jeszcze tylko trochę, jeszcze tylko miesiąc…”. A potem mijały kolejne lata.

Z czasem atmosfera w mieszkaniu gęstniała. Pani Zofia coraz częściej narzekała na bałagan, na hałas, na to, że nie może zaprosić przyjaciółek bez wcześniejszego uzgodnienia. Anna czuła się coraz bardziej niechciana, ale nie miała dokąd pójść. Ja sama mieszkałam wtedy z mężem i dwójką dzieci w małym mieszkaniu na Pradze — nie miałam możliwości jej przyjąć.

Pamiętam jeden wieczór szczególnie wyraźnie. Siedziałyśmy z Anną na ławce przed blokiem. Było już ciemno, a ona płakała cicho.

— Czuję się jak pasożyt — wyszeptała. — Ale nie mam wyjścia. Próbuję oszczędzać, szukam pracy… Ale wszystko jest takie drogie. A Hania? Ona niczemu nie jest winna.

Próbowałam ją pocieszyć, ale wiedziałam, że to tylko słowa. Sama byłam rozdarta — chciałam jej pomóc, ale nie miałam jak.

Z czasem relacje między Anną a panią Zofią stawały się coraz bardziej napięte. Dochodziło do kłótni o drobiazgi: o to, kto kupił mleko, kto nie wyniósł śmieci, kto zostawił światło w łazience. Hania zaczęła zamykać się w sobie. Coraz częściej słyszałam od niej: „Ciociu, dlaczego babcia jest taka zła?”.

W końcu przyszedł ten dzień. Pani Zofia wróciła z sanatorium i oznajmiła:

— Aniu, musisz się wyprowadzić do końca miesiąca. Sprzedaję mieszkanie i przeprowadzam się do siostry pod Radomiem.

Anna pobladła. — Ale… gdzie ja pójdę? Przecież nie mam dokąd!

— Przykro mi, ale muszę myśleć o sobie — powiedziała pani Zofia stanowczo.

Wtedy Anna zadzwoniła do mnie. Płakała przez telefon:

— Magda, co mam robić? Ona mnie wyrzuca! Po tylu latach! Przecież byłam dla niej jak córka!

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czułam gniew na panią Zofię, ale też rozumiałam jej zmęczenie i potrzebę prywatności. Przez lata pomagała Annie — czy miała obowiązek robić to dalej?

Anna próbowała znaleźć mieszkanie socjalne, ale lista oczekujących była długa. Szukała pracy poza Warszawą — bez skutku. Przez kilka tygodni mieszkały u mnie na materacu w salonie. Dzieci były zachwycone obecnością kuzynki Hani, ale ja czułam narastające napięcie.

Pewnego wieczoru usiadłyśmy z Anną przy kuchennym stole.

— Może powinnam była wcześniej postawić granice — powiedziała cicho. — Może za bardzo liczyłam na innych… Na ciebie, na panią Zofię… Może powinnam była być bardziej wdzięczna? Może powinnam była szybciej się usamodzielnić?

Patrzyłam na nią i widziałam kobietę złamaną przez życie, ale też pełną żalu do świata i do siebie samej.

— Aniu — powiedziałam ostrożnie — czasem trzeba poprosić o pomoc, ale trzeba też wiedzieć, kiedy przestać liczyć na innych.

Anna milczała długo.

— A jeśli już za późno? Jeśli już nikt nie chce pomóc?

Nie miałam odpowiedzi na to pytanie.

Po kilku miesiącach Anna znalazła pracę w sklepie spożywczym pod Warszawą i wynajęła malutki pokój u starszej pani. Nie było łatwo — zarabiała niewiele, Hania musiała zmienić szkołę. Ale przynajmniej miały własny kąt.

Czasem dzwoni do mnie wieczorami i mówi:

— Magda, myślisz, że jeszcze kiedyś będę mogła komuś zaufać? Że ktoś mi pomoże bezinteresownie?

Nie wiem. Może granice są po to, żebyśmy nauczyli się samodzielności? Może wdzięczność to coś więcej niż słowa? Czy można mieć pretensje do świata o to, że przestaje nam pomagać?

Czasem zastanawiam się: gdzie kończy się obowiązek pomagania bliskim? A gdzie zaczyna się odpowiedzialność za własne życie? Co wy o tym sądzicie?