Rok ciszy, jeden telefon i tajemnica teścia: Jak jeden wieczór zmienił wszystko w mojej rodzinie
– Michał, odbierz, to twój teść – Kasia rzuciła telefon na stół z takim impetem, że aż podskoczyłem. Od roku nie słyszałem jego głosu. Ostatni raz widzieliśmy się na pogrzebie jej mamy. Potem – cisza. Żadnych telefonów, żadnych świątecznych życzeń, nawet kartki na urodziny wnuczki. A teraz nagle dzwoni.
– Halo? – odezwałem się niepewnie.
– Michał, przyjadę jutro. Muszę z wami porozmawiać – głos pana Zbyszka był szorstki, jakby przez gardło przechodziły mu kamienie.
Nie spałem tej nocy. Kasia przewracała się z boku na bok, a ja patrzyłem w sufit naszej wynajmowanej kawalerki na Pradze. Ostatnie miesiące były ciężkie – kredyt na głowie, pensja ledwo starczała na rachunki, a marzenie o własnym mieszkaniu oddalało się z każdym dniem. Teść nigdy nie ukrywał, że uważa mnie za nieudacznika. „Prawdziwy facet powinien zapewnić rodzinie dach nad głową” – powtarzał, patrząc na mnie z góry.
Następnego dnia siedzieliśmy przy stole. Kasia nerwowo mieszała herbatę, a ja udawałem, że czytam gazetę. Teść wszedł bez pukania, jakby wciąż był u siebie. Pachniał dymem papierosowym i starym płaszczem.
– Siadajcie – powiedział bez zbędnych powitań.
Usiedliśmy. Przez chwilę milczał, patrząc na nas spod krzaczastych brwi.
– Mam sprawę. I nie będę owijał w bawełnę – zaczął. – Potrzebuję waszej pomocy.
Spojrzałem na Kasię. Jej twarz pobladła.
– Tato, co się stało? – zapytała cicho.
– Chodzi o dom na wsi. Ten po babci – powiedział i spuścił wzrok. – Jest zadłużony po uszy. Komornik już się dobija. Jeśli nie spłacę długu w ciągu miesiąca, wszystko przepadnie.
Zamarłem. Dom po babci był dla Kasi świętością. Tam spędzała każde wakacje, tam nauczyła się jeździć na rowerze i tam pierwszy raz pocałowała mnie pod jabłonią.
– Ale… przecież mówiłeś, że wszystko jest w porządku – szepnęła Kasia.
Teść westchnął ciężko.
– Kłamałem. Nie chciałem was martwić. Ale teraz nie mam wyjścia. Potrzebuję pieniędzy… dużo pieniędzy.
Wiedziałem, co to znaczy. Chciał, żebyśmy wzięli kredyt na siebie. Kolejny kredyt.
– Tato, my sami ledwo dajemy radę… – zaczęła Kasia, ale przerwał jej gestem ręki.
– To nie jest tylko mój problem! To wasz dom rodzinny! Chcecie go stracić?
Czułem narastającą złość i bezradność. Przez lata słuchałem jego docinków, znosiłem upokorzenia, a teraz miałem ratować jego skórę? Spojrzałem na Kasię – łzy cisnęły jej się do oczu.
Wieczorem długo rozmawialiśmy.
– Michał… ja nie chcę tego kredytu. Ale jeśli stracimy dom… nigdy sobie tego nie wybaczę – powiedziała Kasia, tuląc się do mnie.
– A jeśli nie damy rady go spłacić? Co wtedy? Zostaniemy z niczym…
Nie spałem drugą noc z rzędu. W głowie kłębiły mi się myśli: lojalność wobec żony czy odpowiedzialność za nasze dziecko? Pomóc teściowi czy zadbać o własną rodzinę?
Następnego dnia teść znów przyszedł. Tym razem był bardziej pokorny.
– Michał… wiem, że nie masz do mnie sympatii. Ale proszę cię jak człowieka. Pomóż mi…
Wtedy coś we mnie pękło.
– Panie Zbyszku, przez lata traktował mnie pan jak powietrze. Teraz mam ryzykować wszystko dla pana błędów? – głos mi drżał ze złości i strachu.
Teść spuścił głowę.
– Wiem… zawiodłem was wszystkich. Ale ten dom to jedyne, co mi zostało po żonie…
Kasia płakała cicho w kącie pokoju.
Przez kolejne dni atmosfera była gęsta jak mgła nad Wisłą. W pracy nie mogłem się skupić, a w domu czułem się jak intruz we własnym życiu. Kasia coraz częściej milczała, zamykała się w sobie.
W końcu podjęliśmy decyzję: spróbujemy sprzedać samochód i pożyczyć resztę od znajomych. Kredytu brać nie chciałem – to byłby gwóźdź do naszej trumny.
Teść przyjął to bez słowa wdzięczności. Po prostu skinął głową i wyszedł.
Kilka dni później zadzwoniła do mnie sąsiadka z tej wsi.
– Michał… musisz wiedzieć jedno. Twój teść od miesięcy gra w karty z miejscowymi pijakami. Przegrał już wszystko…
Zamarłem.
Wieczorem skonfrontowałem teścia.
– Panie Zbyszku, czy to prawda?
Nie zaprzeczył. Patrzył tylko gdzieś w bok.
– Przegrałem dom… Przegrałem wszystko…
Kasia wybiegła z płaczem do łazienki.
Wtedy poczułem coś dziwnego: litość i gniew jednocześnie. Przez jego słabość mogliśmy stracić wszystko – ale czy miałem prawo go potępiać? Czy sam nie popełniam błędów?
Dziś siedzę przy tym samym stole i patrzę na Kasię, która powoli wraca do siebie. Dom przepadł, ale my zostaliśmy razem. Może to jest najważniejsze?
Czasem pytam siebie: czy można wybaczyć komuś tak wielką zdradę? Czy rodzina to tylko więzy krwi – czy raczej wybór każdego dnia?