Ząb za ząb: cena obojętności
— Mamo, nie możesz nam teraz odmówić! — głos Magdy drżał, a jej oczy błyszczały łzami. Stała w moim przedpokoju, ściskając w dłoniach torebkę jakby od tego zależało jej życie. Przez chwilę miałam ochotę ją przytulić, jak kiedyś, gdy była jeszcze młoda i niepewna siebie. Ale coś we mnie pękło.
Przez wiele lat byłam dla nich wszystkim. Dla mojego syna, Michała, i dla Magdy. Odkąd się pobrali, starałam się być matką idealną, teściową z marzeń. Gotowałam obiady na niedzielę, opiekowałam się wnukiem, kiedy tylko tego potrzebowali. Pożyczałam pieniądze na remont mieszkania, pomagałam załatwiać sprawy urzędowe, nawet kiedy sama miałam już dość tej biurokracji. Zawsze byłam pod telefonem — na każde ich skinienie.
Ale z czasem zaczęłam zauważać, że jestem dla nich przezroczysta. Dzwonili tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowali. Nigdy nie zapytali, jak się czuję. Nie pamiętali o moich urodzinach, nie przychodzili bezinteresownie. Nawet na święta czułam się jak służąca — gotowałam, sprzątałam, a oni rozmawiali ze sobą, jakby mnie nie było.
Pamiętam jeden szczególny wieczór. Był grudzień, śnieg padał za oknem. Siedziałam sama w kuchni po kolacji wigilijnej, słysząc śmiechy z salonu. Michał nawet nie zajrzał do mnie z kubkiem herbaty. Magda rzuciła tylko: „Mamo, możesz posprzątać?”. Wtedy po raz pierwszy poczułam się naprawdę samotna.
Próbowałam rozmawiać z Michałem. — Synku, czy ty wiesz, jak bardzo cię kocham? — zapytałam kiedyś cicho. Spojrzał na mnie z irytacją.
— Mamo, nie przesadzaj. Przecież wszystko jest dobrze.
Ale nie było dobrze. Czułam się jak cień we własnym domu.
Aż do tego dnia, kiedy Magda przyszła do mnie z płaczem. Ich syn zachorował — wysoka gorączka, lekarz zalecił pilną opiekę. Magda musiała iść do pracy, Michał był na delegacji. Poprosiła mnie o pomoc.
Patrzyłam na nią długo. Widziałam w jej oczach strach i bezradność. Ale zamiast współczucia poczułam coś innego — zmęczenie i żal.
— Przepraszam, Magdo — powiedziałam powoli. — Dzisiaj nie mogę.
Jej twarz pobladła.
— Ale… przecież zawsze nam pomagałaś!
— Właśnie dlatego dzisiaj nie mogę — odpowiedziałam cicho.
Magda wybiegła z mieszkania bez słowa. Zostałam sama w ciszy, która nagle wydała mi się ciężka jak ołów.
Wieczorem zadzwonił Michał.
— Mamo, co ty wyprawiasz? Magda mówiła, że jej odmówiłaś! Przecież zawsze mogła na ciebie liczyć!
— A czy ty możesz liczyć na mnie tylko wtedy, gdy czegoś potrzebujesz? — zapytałam spokojnie.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
— Nie rozumiem cię — rzucił w końcu i rozłączył się.
Przez kolejne dni nikt się do mnie nie odzywał. Czułam się winna i jednocześnie… wolna? Po raz pierwszy od lat pomyślałam o sobie. Poszłam na spacer nad Wisłę, usiadłam na ławce i patrzyłam na płynącą wodę. Przypomniałam sobie czasy młodości, kiedy miałam marzenia i plany inne niż bycie „na zawołanie”.
Zaczęłam spotykać się z sąsiadką, panią Heleną. Zapisałyśmy się razem na zajęcia jogi dla seniorów. Po raz pierwszy od dawna śmiałam się szczerze.
Ale w domu czekały na mnie listy od Magdy — krótkie wiadomości pełne pretensji: „Nie poznaję cię”, „Zawiodłaś nas”, „Jak mogłaś zostawić wnuka?”. Każde słowo bolało jak ukłucie igły.
Pewnego dnia Michał przyszedł do mnie sam. Stał w drzwiach długo, zanim wszedł do środka.
— Mamo… czy możemy porozmawiać?
Usiedliśmy naprzeciwko siebie przy kuchennym stole.
— Wiesz… nigdy nie myślałem o tym, jak bardzo cię obciążamy — zaczął cicho. — Zawsze byłaś… po prostu byłaś.
Patrzyłam na niego długo.
— Synku, ja też jestem człowiekiem. Potrzebuję czasem wsparcia, rozmowy… zwykłego „dziękuję”.
Michał spuścił głowę.
— Przepraszam, mamo. Nie wiedziałem…
Wtedy po raz pierwszy od lat poczułam ulgę. Może to był początek czegoś nowego?
Dziś wiem jedno: czasem trzeba postawić granicę nawet najbliższym. Czy to egoizm? Czy może odwaga? Czy można kochać i jednocześnie dbać o siebie?
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze matek i teściowych żyje tak jak ja — w cieniu cudzych potrzeb? I czy mają odwagę powiedzieć „dość”?