Kochanie, które nie było moje – historia Jadwigi
– Znowu tam stoi – pomyślałam, czując jak serce zaciska się w ciasny supeł. Stałam przy oknie naszej kuchni, ściskając w dłoni kubek z zimną już herbatą. Na podwórzu Wojciech rozmawiał z Kingą. Znowu. Już któryś dzień z rzędu. Stali przy jej samochodzie, a Kinga żywo opowiadała, wymachując rękami. Wojciech słuchał uważnie, przytakiwał, czasem się śmiał. Jego śmiech był inny niż ten, który słyszałam ostatnio w domu – radosny, lekki, jakby zapomniał o wszystkich troskach. Odsunęłam się od okna, by mnie nie zauważyli. W piersi czułam znajome ukłucie bólu i zazdrości.
Wojciech wrócił do domu godzinę później. Udawałam, że czytam gazetę, choć litery rozmazywały mi się przed oczami. – Byłaś dziś na zakupach? – zapytał, zdejmując buty w przedpokoju. – Tak – odpowiedziałam krótko. – Spotkałem Kingę na podwórku. Miała problem z samochodem – dodał po chwili ciszy. – Pomogłem jej trochę.
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam zaczynać kolejnej kłótni. Ostatnio tylko o to się sprzeczaliśmy – o Kingę i jej wieczne problemy. O to, że Wojciech zawsze miał dla niej czas, a dla mnie coraz mniej.
Wieczorem leżałam w łóżku i patrzyłam w sufit. Wojciech już spał, oddychał spokojnie obok mnie. Ja nie mogłam zasnąć. W głowie kłębiły mi się myśli: Czy on ją kocha? Czy ja jeszcze coś dla niego znaczę? Przypomniałam sobie nasze początki – wspólne spacery po parku, długie rozmowy do późna w nocy, śmiech z byle powodu. Gdzie to wszystko się podziało?
Następnego dnia postanowiłam porozmawiać z Kingą. Spotkałam ją na klatce schodowej, gdy wracała z pracy. – Kinga, możemy porozmawiać? – zapytałam nieco drżącym głosem.
Spojrzała na mnie zaskoczona, ale skinęła głową. Weszłyśmy do mojego mieszkania. Usiadłyśmy przy stole w kuchni.
– Chciałam zapytać… czy coś się dzieje między tobą a Wojtkiem? – wyrzuciłam z siebie jednym tchem.
Kinga spuściła wzrok. Przez chwilę milczała, bawiąc się pierścionkiem na palcu.
– Jadwigo… Wojtek jest dla mnie bardzo ważny. Ale nie tak, jak myślisz – powiedziała cicho.
– To dlaczego ciągle z nim rozmawiasz? Dlaczego on spędza z tobą tyle czasu? – głos mi się załamał.
– Bo czuję się samotna – odpowiedziała po chwili. – Po rozwodzie zostałam sama z dzieckiem. Wojtek jest jedyną osobą, która mnie wysłucha… która nie ocenia.
Poczułam ulgę i jednocześnie wstyd. Może rzeczywiście przesadzałam? Może to tylko moja wyobraźnia?
Ale kilka dni później znalazłam w telefonie Wojtka wiadomość od Kingi: „Dziękuję ci za wszystko. Bez ciebie byłoby mi ciężko przetrwać ten czas.”
Znowu poczułam ten ból w sercu. Czy to już zdrada? Czy wystarczy być dla kogoś wsparciem, by przekroczyć granicę?
Wieczorem wybuchłam:
– Wojtek, musimy porozmawiać! – powiedziałam stanowczo.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– O czym?
– O Kindze! O nas! Czuję się niewidzialna! Ty żyjesz jej problemami bardziej niż naszymi!
Wojtek westchnął ciężko.
– Jadwigo… Ona mnie potrzebuje. Ty masz wszystko poukładane. Zawsze jesteś silna.
– A ja? Ja też czasem potrzebuję wsparcia! Ale ty tego nie widzisz!
Wojtek milczał długo.
– Przepraszam – powiedział w końcu cicho.
Przez kolejne dni unikaliśmy się nawzajem. W domu panowała cisza, której nie potrafiłam znieść. Zaczęłam coraz częściej wychodzić na długie spacery po mieście, byle nie siedzieć sama w czterech ścianach.
Pewnego wieczoru spotkałam na ławce pod blokiem sąsiadkę, panią Marię.
– Coś cię gryzie, Jadwigo? – zapytała troskliwie.
Opowiedziałam jej wszystko. Siedziałyśmy długo w milczeniu.
– Wiesz… czasem ludzie oddalają się od siebie nie dlatego, że przestali kochać, ale dlatego, że przestali ze sobą rozmawiać – powiedziała w końcu Maria.
Te słowa długo dźwięczały mi w uszach.
Postanowiłam zawalczyć o nasze małżeństwo. Zaproponowałam Wojtkowi wspólny wyjazd na weekend do Kazimierza Dolnego – miejsca, gdzie kiedyś byliśmy szczęśliwi.
Na początku był niechętny, ale w końcu się zgodził.
Spacerowaliśmy po rynku, jedliśmy lody na ławce nad Wisłą. Przez chwilę poczułam się jak dawniej – blisko niego, bez ciężaru codziennych problemów.
Wieczorem usiedliśmy na tarasie pensjonatu.
– Wojtku… czy ty mnie jeszcze kochasz? – zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie długo.
– Nie wiem… Chyba pogubiłem się we wszystkim – odpowiedział szczerze.
Zrobiło mi się zimno mimo letniego powietrza.
Wróciliśmy do domu inni niż wyjechaliśmy. Ja miałam nadzieję na nowy początek, on wydawał się jeszcze bardziej zamknięty w sobie.
Minęły tygodnie. Wojtek coraz częściej zostawał dłużej w pracy albo wychodził „na spacer”. Ja próbowałam zająć myśli pracą i spotkaniami z przyjaciółkami, ale pustka w domu była nie do zniesienia.
Pewnego dnia znalazłam na stole list od Wojtka:
„Jadwigo,
Nie potrafię już udawać. Przepraszam cię za wszystko. Potrzebuję czasu dla siebie. Wyprowadzam się na jakiś czas.”
Usiadłam na podłodze i płakałam długo jak dziecko.
Dziś minęło pół roku od tamtego dnia. Mieszkam sama. Czasem spotykam Wojtka na ulicy – wymieniamy uprzejme uśmiechy, ale już nic więcej nas nie łączy.
Często zastanawiam się: czy można kochać kogoś tak bardzo i jednocześnie pozwolić mu odejść? Czy miłość to walka o drugiego człowieka za wszelką cenę… czy czasem trzeba po prostu pozwolić odejść? Co wy byście zrobili na moim miejscu?