Moja teściowa twierdzi, że zmieniłam jej syna w egoistę. Ale czy naprawdę nauczyłam go tylko walczyć o siebie?
– To przez ciebie Paweł już mnie nie słucha! – krzyczy pani Danuta, stojąc w progu naszego mieszkania. Jej głos drży od gniewu, a ja czuję, jak serce wali mi w piersi. Paweł stoi obok mnie, ściska moją dłoń, ale widzę, jak bardzo jest mu trudno.
Wszystko zaczęło się dwa lata temu, kiedy po ślubie postanowiliśmy z Pawłem zamieszkać sami. Dla jego mamy to był cios – przez całe życie trzymała go blisko siebie, a ja nagle „wyrwałam” jej syna z domu. Od początku dawała mi odczuć, że jestem intruzem. Każda nasza decyzja była przez nią komentowana: „A po co wam taki duży kredyt?”, „Dlaczego nie przychodzicie na niedzielny rosół?”, „Paweł nigdy nie był taki zamknięty w sobie”.
Początkowo Paweł próbował lawirować między mną a matką. Tłumaczył się, usprawiedliwiał, czasem nawet kłamał, żeby nikogo nie urazić. Ale ja widziałam, jak bardzo go to niszczy. W końcu powiedziałam mu: „Masz prawo żyć po swojemu. To twoje życie, nie twojej mamy”.
Zaczęliśmy stawiać granice. Nie odbieraliśmy telefonów o 23:00, kiedy pani Danuta przypominała sobie, że Paweł nie zabrał z piwnicy słoików z ogórkami. Nie jeździliśmy na każde rodzinne spotkanie. Paweł zaczął mówić „nie”.
I wtedy się zaczęło.
Pani Danuta przychodziła do nas bez zapowiedzi. Stała pod drzwiami i płakała: „Synku, ty już mnie nie kochasz!”. Wysyłała mi SMS-y: „Zabrałaś mi dziecko”. W rodzinie rozpowiadała, że jestem zimna i wyrachowana. Nawet moja mama zaczęła pytać: „Może powinnaś być dla niej milsza?”.
Najgorszy był dzień, gdy Paweł odmówił wyjazdu na imieniny cioci Haliny. Chciałam spędzić ten weekend tylko we dwoje – pierwszy raz od miesięcy mieliśmy wolny czas. Pani Danuta zadzwoniła wtedy do Pawła i zaczęła krzyczeć:
– Widzisz, co ona z tobą zrobiła? Kiedyś byłeś inny! Teraz jesteś samolubny i zimny!
Paweł odłożył słuchawkę i długo siedział w milczeniu. Widziałam łzy w jego oczach.
– Może ona ma rację? – szepnął. – Może naprawdę się zmieniłem…
Przytuliłam go mocno.
– Zmieniłeś się, ale na lepsze. W końcu jesteś sobą.
Ale to nie przekonało jego mamy. Zaczęły się rodzinne narady bez nas. Babcia dzwoniła z pretensjami: „Co wy wyprawiacie? Danusia płacze całymi dniami!”. Brat Pawła przyszedł do nas i powiedział:
– Mama jest załamana. Może byście trochę odpuścili?
Ale co to znaczy „odpuścić”? Czy mamy wrócić do życia pod dyktando teściowej? Czy Paweł ma być wiecznym chłopcem?
Pewnego dnia pani Danuta przyszła do nas z walizką.
– Skoro już mnie nie chcecie w swoim życiu, to proszę bardzo! – rzuciła dramatycznie i usiadła na kanapie.
Przez dwie godziny płakała i opowiadała, jak bardzo jest samotna. Paweł próbował ją pocieszać, ale ja wiedziałam, że to nie rozwiąże problemu.
Po jej wyjściu długo rozmawialiśmy.
– Nie chcę wybierać między tobą a mamą – powiedział Paweł cicho.
– Nie musisz wybierać – odpowiedziałam. – Ale musisz być dorosły.
Wkrótce potem zaszłam w ciążę. Myślałam, że to coś zmieni – że pojawienie się wnuka zbliży nas wszystkich. Ale było tylko gorzej.
Pani Danuta przyszła do szpitala bez zaproszenia i próbowała decydować o wszystkim: jak mam karmić dziecko, jak je ubierać, kiedy spać. Kiedy powiedziałam jej grzecznie, że damy sobie radę sami, obraziła się na dwa tygodnie.
W tym czasie Paweł coraz częściej zamykał się w sobie. Przestał odbierać telefony od matki, unikał rozmów o rodzinie.
W końcu przyszedł dzień konfrontacji.
Pani Danuta zadzwoniła i zażądała rozmowy ze mną.
– Chcę wiedzieć jedno: dlaczego tak go zmieniłaś? Dlaczego on już mnie nie potrzebuje?
Zebrałam się na odwagę.
– Pani Danuto, Paweł jest dorosły. Ma prawo żyć po swojemu. To nie znaczy, że panią mniej kocha.
Usłyszałam tylko szloch i trzask słuchawki.
Od tamtej pory nasze kontakty są chłodne. Spotykamy się rzadko i zawsze jest napięcie w powietrzu. Czasem myślę: może rzeczywiście powinnam była być bardziej uległa? Może wtedy Paweł byłby szczęśliwszy?
Ale kiedy patrzę na niego i nasze dziecko, wiem jedno: nauczyłam go walczyć o siebie. Czy to naprawdę coś złego?
Czasem pytam siebie: czy można być dobrą żoną i dobrą synową jednocześnie? A może zawsze trzeba coś poświęcić? Co Wy o tym myślicie?