Nigdy nie zapomnę tamtych świąt: O jednym prezencie, który zmienił wszystko

— Naprawdę, mama? Skarpetki? — głos mojej córki, Zosi, przeszył ciszę wigilijnego wieczoru jak nóż. Siedzieliśmy wszyscy przy stole, a ja poczułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł zimnej wody. Wszyscy spojrzeli na mnie — brat Marek z ironicznym uśmiechem, tata z wyraźnym zażenowaniem, a mama udawała, że nie słyszy.

Zosia miała czternaście lat i od kilku tygodni powtarzała, że marzy o nowym telefonie. Wiedziałam, że nie stać mnie na taki wydatek. Samotnie wychowuję ją od rozwodu z Piotrem, a pensja nauczycielki ledwo starcza na czynsz i rachunki. Mimo to chciałam, żeby te święta były wyjątkowe. Kupiłam jej ciepłe, kolorowe skarpetki z motywem Harry’ego Pottera — jej ulubionej serii. Myślałam, że się ucieszy.

— Zosiu, przecież mówiłaś, że lubisz Harry’ego Pottera — próbowałam ratować sytuację, ale ona już odwróciła wzrok. Widziałam łzy w jej oczach. Wstała od stołu i wybiegła do swojego pokoju.

— No pięknie, Anka — rzucił Marek. — Zawsze musisz wszystko zepsuć.

Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie w brzuch. Przez chwilę miałam ochotę wybiec za Zosią, ale wiedziałam, że to tylko pogorszy sprawę. Zostałam przy stole, próbując przełknąć łzy razem z kawałkiem karpia.

Mama zaczęła zbierać talerze. — Dajcie spokój, to tylko prezent — mruknęła pod nosem.

Ale to nie był tylko prezent. To był symbol wszystkiego, co poszło nie tak w naszym życiu. Od rozwodu minęły trzy lata, a ja wciąż czułam się winna. Piotr zostawił mnie dla młodszej kobiety, a ja zostałam sama z dzieckiem i długami. Próbowałam być dobrą matką, ale cokolwiek robiłam, zawsze było źle.

Po kolacji poszłam do pokoju Zosi. Siedziała na łóżku ze słuchawkami na uszach. Podeszłam cicho i usiadłam obok niej.

— Przepraszam, kochanie — powiedziałam cicho. — Wiem, że liczyłaś na coś innego…

Zosia spojrzała na mnie z wyrzutem.

— Ty nic nie rozumiesz! Wszystkie koleżanki dostają telefony, tablety… A ja? Skarpetki! Jak mam im to pokazać?

Poczułam się bezradna. Chciałam jej wytłumaczyć, jak ciężko pracuję, jak bardzo się staram… Ale wiedziałam, że dla niej to nie ma znaczenia. Dla niej liczył się tylko ten jeden wieczór i ten jeden prezent.

— Może kiedyś zrozumiesz… — wyszeptałam i wyszłam z pokoju.

Następnego dnia atmosfera była napięta. Marek zabrał swoje dzieci na sanki, tata poszedł do kościoła, a mama udawała, że sprząta kuchnię. Ja siedziałam przy oknie i patrzyłam na śnieg spadający na podwórko.

Wieczorem zadzwonił Piotr.

— Słyszałem, że Zosia była rozczarowana prezentem — powiedział bez cienia współczucia w głosie. — Może powinnaś się bardziej postarać?

Zacisnęłam pięści.

— Łatwo ci mówić, kiedy płacisz alimenty raz na trzy miesiące — syknęłam.

— Nie musisz być taka złośliwa — odpowiedział chłodno. — Może po prostu powinnaś pomyśleć o tym, co jest ważne dla dziecka.

Rozłączyłam się bez słowa. Poczułam się jeszcze bardziej samotna niż zwykle.

Przez kolejne dni Zosia prawie się do mnie nie odzywała. Chodziła obrażona, zamykała się w swoim pokoju i pisała do koleżanek na Messengerze ze starego laptopa. Ja próbowałam zachowywać się normalnie: gotowałam obiady, sprzątałam mieszkanie, chodziłam do pracy. Ale w środku czułam pustkę.

W styczniu dostałam list z banku: kolejna rata kredytu była przeterminowana. Zastanawiałam się, czy nie poprosić mamy o pożyczkę, ale wiedziałam, że to tylko pogorszy sprawę. Marek już dawno przestał się interesować naszymi problemami.

Pewnego wieczoru usłyszałam płacz Zosi zza drzwi jej pokoju. Weszłam bez pukania.

— Co się stało?

Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.

— Koleżanki wrzuciły zdjęcia prezentów na Instagram… A ja nawet nie chcę pokazywać tych skarpetek…

Przytuliłam ją mocno.

— Przepraszam cię za wszystko… Za to, że nie mogę ci dać tego, czego chcesz… Ale kocham cię najbardziej na świecie.

Zosia wtuliła się we mnie i przez chwilę płakałyśmy razem.

Od tamtej pory coś się zmieniło. Zosia zaczęła doceniać drobiazgi: wspólne spacery po parku, wieczory z książką pod kocem… Ja nauczyłam się prosić o pomoc i nie wstydzić się swoich słabości.

Ale tamte święta już zawsze będą mi przypominać o tym jednym prezencie — i o tym, jak łatwo można zranić kogoś bliskiego przez zwykłe niezrozumienie.

Czasem zastanawiam się: czy naprawdę aż tak ważne są te prezenty? Czy potrafimy jeszcze rozmawiać o swoich potrzebach bez wyrzutów i żalu? Co byście zrobili na moim miejscu?