Zamknęłam oczy na jego zdrady przez lata. Dopóki nie upadłam na ulicy i nie zobaczyłam, kto naprawdę jest przy mnie

– Znowu wracasz po północy? – zapytałam cicho, ledwo słyszalnie, kiedy drzwi do mieszkania skrzypnęły po raz kolejny tego tygodnia.

Marek nawet nie spojrzał w moją stronę. Zdjął buty, rzucił kurtkę na wieszak i przeszedł obok mnie, jakby mnie nie było. Poczułam znajome ukłucie w żołądku – to samo, które towarzyszyło mi od lat. Zdrada. Zapach obcych perfum, ślady szminki na kołnierzyku, wiadomości w telefonie, które przypadkiem widziałam. Udawałam ślepą. Udawałam głuchą. Dla dzieci. Dla siebie.

W kuchni czekała zimna herbata i puste miejsce przy stole. Siedziałam tam jeszcze długo po tym, jak Marek zamknął się w sypialni. Wpatrywałam się w ciemność za oknem i próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz czułam się szczęśliwa. Może wtedy, gdy urodziła się Zosia? Albo kiedy Kuba nauczył się jeździć na rowerze? Wszystko inne było już tylko mgłą.

Rano Marek był już w pracy. Zosia znowu nie chciała jeść śniadania, a Kuba marudził, że nie ma czystych spodni. – Mamo, czemu tata zawsze wychodzi tak wcześnie? – zapytał nagle Kuba, patrząc na mnie tymi samymi oczami co Marek.

– Bo dużo pracuje – odpowiedziałam automatycznie, choć sama nie wierzyłam w te słowa.

Dzień minął jak zwykle – praca w urzędzie, szybkie zakupy, odebranie dzieci ze szkoły i przedszkola. Wieczorem usiadłam na kanapie z książką, ale nie mogłam się skupić. Myśli krążyły wokół Marka i jego kłamstw. Ile jeszcze wytrzymam? Ile jeszcze razy będę udawać przed sobą i dziećmi?

Kilka dni później padał deszcz. Biegłam do sklepu po mleko i chleb, bo dzieci chciały naleśniki na kolację. Poślizgnęłam się na mokrych kafelkach przed wejściem. Upadek był szybki i bolesny – poczułam trzask w nodze i ostry ból przeszył całe ciało.

Leżałam na chodniku, mokra od deszczu i łez. Ludzie przechodzili obok, ktoś zadzwonił po karetkę. W szpitalu lekarz powiedział krótko: – Złamanie otwarte kości udowej. Operacja konieczna.

Leżałam sama na szpitalnym łóżku, patrząc w sufit. Telefon milczał. Zadzwoniłam do Marka – odebrał dopiero za trzecim razem.

– Co się stało? – zapytał zniecierpliwiony.

– Marek… jestem w szpitalu. Złamałam nogę. Muszę mieć operację.

– No dobrze… dam znać dzieciom. – Rozłączył się bez słowa otuchy.

Łzy spływały mi po policzkach. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, czując narastający ból nie tylko w nodze, ale i w sercu.

Następnego dnia przyszła mama. Przyniosła mi czyste piżamy i domowe pierogi.

– Córeczko… – pogładziła mnie po włosach jak wtedy, gdy byłam mała. – Gdzie Marek?

– W pracy – skłamałam.

Mama westchnęła ciężko. Wiedziała więcej, niż chciała przyznać.

Po operacji odwiedziła mnie tylko ona i dzieci. Marek pojawił się raz – przyniósł mi telefon do ładowania i kilka gazet.

– Długo tu będziesz? – zapytał bez emocji.

– Lekarz mówi, że kilka tygodni.

– No to muszę jakoś ogarnąć dzieci… – mruknął pod nosem i wyszedł.

Zosia tuliła się do mnie każdego dnia. Kuba przynosił rysunki z serduszkami i napisem „Mama wracaj do domu”.

Któregoś wieczoru usłyszałam rozmowę mamy z Markiem na korytarzu:

– Marek, twoja żona potrzebuje wsparcia! – mówiła podniesionym głosem.

– Przecież ją odwiedzam! – odburknął.

– To nie jest wsparcie! Ty jej nawet nie kochasz!

Zapadła cisza. Poczułam się naga, odsłonięta przed całą rodziną.

Po wyjściu ze szpitala wróciłam do pustego mieszkania. Marek był u „kolegi”. Dzieci siedziały u mamy.

W nocy długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, czując ból w nodze i jeszcze większy ból w sercu.

Rano przyszła sąsiadka pani Halina z rosołem.

– Pani Aniu… ja wszystko widzę przez okno. On codziennie wraca późno… To nie jest życie dla pani.

Popatrzyłam na nią ze łzami w oczach.

– Ale co mam zrobić? Mam rozbić rodzinę?

– Rodzina już jest rozbita – powiedziała cicho pani Halina.

Te słowa dźwięczały mi w głowie przez kolejne dni. Marek coraz rzadziej pojawiał się w domu. Dzieci pytały o niego coraz mniej.

Pewnego wieczoru usiadłam z mamą przy kuchennym stole.

– Mamo… ja już nie mogę tak żyć.

Mama ujęła moją dłoń.

– Aniu, życie masz jedno. Nie pozwól mu przejść obok siebie.

Zebrałam się na odwagę i powiedziałam Markowi wszystko:

– Wiem o twoich zdradach. Wiem od dawna. Udawałam dla dzieci, dla siebie… Ale już nie chcę tak żyć.

Marek spojrzał na mnie zaskoczony.

– Przesadzasz! Każdy facet czasem… – zaczął.

– Nie każdy facet rani swoją żonę przez lata! – przerwałam mu drżącym głosem.

Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy jak obcy ludzie.

– Chcę rozwodu – powiedziałam cicho.

Marek wyszedł trzaskając drzwiami. Dzieci płakały tej nocy razem ze mną.

Rozwód był trudny i bolesny. Marek próbował mnie zastraszyć, groził odebraniem dzieci, wyśmiewał moje łzy przed sądem. Ale miałam wsparcie mamy, sąsiadki Haliny i przyjaciółki Kasi z pracy.

Po kilku miesiącach zostałam sama z dziećmi w naszym mieszkaniu. Było ciężko finansowo i emocjonalnie, ale pierwszy raz od lat poczułam ulgę.

Zosia przytuliła się do mnie pewnego wieczoru:

– Mamo… teraz jesteśmy szczęśliwe?

Pocałowałam ją w czoło ze łzami w oczach.

Czasem patrzę w lustro i widzę nową siebie – kobietę zmęczoną, ale silną. Kobietę, która przestała udawać przed sobą i światem.

Czy warto było tyle lat cierpieć dla złudzenia rodziny? Czy można nauczyć się kochać siebie po tylu latach upokorzeń?

Może wy mi powiecie…