Żurawie okręty płyną po niebie – historia Jagody

Żurawie okręty płyną po niebie… Tak właśnie myślałam, patrząc przez okno na poranne niebo, gdzie chmury układały się w dziwaczne kształty. Ale to nie one przyciągnęły mój wzrok tego dnia. Obudziłam się gwałtownie, jakby ktoś szarpnął mnie za ramię. Przeciągnęłam się leniwie, próbując zignorować ciężar w żołądku. Jaki dziś dzień? – zapytałam siebie w myślach, choć odpowiedź była oczywista. Obróciłam głowę, by spojrzeć na zegarek, ale wtedy zobaczyłam ją – białą chmurę sukni ślubnej wiszącą na drzwiach szafy. Zbyt długa, by zmieścić się w środku, zawisła na zewnątrz, by się nie pognieść.

W tej chwili wspomnienia runęły na mnie lawiną. Przypomniałam sobie dzieciństwo w małym mieszkaniu na warszawskiej Pradze, zapach świeżo pieczonego chleba i głos mamy: „Jagoda, nie biegaj po domu w butach!” Teraz mama krzątała się w kuchni, pewnie już od szóstej rano. Słyszałam jej kroki i cichy szelest papieru – pewnie znów sprawdzała listę gości.

– Jagoda! – zawołała nagle. – Wstawaj, bo spóźnisz się do fryzjera!

Westchnęłam ciężko. Nie chciałam wstawać. Nie chciałam tego dnia. Nie chciałam tej sukni. Ale przecież to miał być najpiękniejszy dzień mojego życia…

W łazience spojrzałam w lustro. Moje oczy były czerwone od płaczu. Nikt nie wiedział, że płakałam prawie całą noc. Michał – mój narzeczony – spał spokojnie u siebie, pewnie nawet nie przeczuwał, że coś jest nie tak. A przecież wszystko było nie tak.

Mama weszła bez pukania.

– Jagoda, co z tobą? Wyglądasz okropnie! – Jej głos był ostry jak nóż.

– Nic mi nie jest – skłamałam.

– To twój ślub! Uśmiechnij się trochę! – rzuciła i wyszła, trzaskając drzwiami.

Zawsze taka była. Zawsze wiedziała lepiej. Zawsze miała rację. A ja zawsze byłam tą grzeczną córką, która nigdy się nie sprzeciwiała. Nawet wtedy, gdy ojciec odszedł do innej kobiety i zostawił nas same. Nawet wtedy, gdy mama kazała mi wybaczyć mu wszystko „dla dobra rodziny”.

W salonie czekała już babcia Zosia. Miała na sobie staromodną sukienkę i patrzyła na mnie z troską.

– Jagódko, jesteś pewna? – zapytała cicho.

Zamarłam. To pytanie słyszałam w głowie od miesięcy.

– Tak… chyba tak – odpowiedziałam niepewnie.

Babcia uśmiechnęła się smutno.

– Miłość to nie tylko ślub i biała suknia. Pamiętaj o tym.

Chciałam jej powiedzieć o wszystkim: o tym, że Michał coraz częściej podnosi głos, że czasem czuję się przy nim jak małe dziecko, które musi przepraszać za swoje istnienie. O tym, że boję się przyszłości z nim bardziej niż samotności. Ale nie potrafiłam. Wszyscy oczekiwali ode mnie szczęścia.

Fryzjerka plotła mi włosy w misterny warkocz, a ja patrzyłam na swoje odbicie i widziałam obcą osobę. Obok siedziała moja przyjaciółka Marta.

– Jagoda, jeśli chcesz… możemy gdzieś uciec – szepnęła nagle.

Spojrzałam na nią z wdzięcznością i przerażeniem jednocześnie.

– Nie mogę…

– Możesz wszystko – odpowiedziała stanowczo.

Ale ja wiedziałam, że to nieprawda. Nie mogłam zawieść mamy, babci, całej rodziny. Nie mogłam pozwolić sobie na skandal.

W kościele czekał już Michał. Wyglądał na zdenerwowanego. Jego matka poprawiała mu krawat i szeptała coś do ucha. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się szeroko – ten uśmiech znałam dobrze: był piękny na zdjęciach, ale zimny jak lód.

Ceremonia była jak sen na jawie. Słowa księdza odbijały się echem w mojej głowie: „Czy bierzesz tego mężczyznę za męża?”

Zawahałam się tylko przez sekundę.

– Tak – powiedziałam cicho.

Wszyscy bili brawo, mama płakała ze wzruszenia, a ja czułam się jak żuraw zagubiony wśród chmur – wolny tylko w marzeniach.

Na weselu Michał był duszą towarzystwa. Tańczył z każdą kobietą oprócz mnie. Siedziałam przy stole i patrzyłam na niego z dystansu. W pewnym momencie podszedł do mnie ojciec – pierwszy raz od lat spojrzał mi prosto w oczy.

– Przepraszam cię, Jagoda – powiedział cicho. – Za wszystko.

Nie odpowiedziałam. Nie potrafiłam wybaczyć mu tak po prostu.

Późnym wieczorem wyszłam na taras. Nad głową płynęły żurawie okręty – chmury sunęły po niebie jak statki bez celu.

Marta przyszła za mną.

– Jagoda… jeszcze możesz wszystko zmienić.

Spojrzałam na nią i poczułam łzy napływające do oczu.

– Ale co wtedy? Co będzie z mamą? Z babcią? Z całą rodziną?

Marta objęła mnie ramieniem.

– A co będzie z tobą?

Wróciłam do sali weselnej jak automat. Tańczyłam z Michałem jeden taniec – jego ręka była ciężka na mojej talii, a oczy miał puste.

W nocy leżałam obok niego w hotelowym pokoju i patrzyłam przez okno na żurawie okręty płynące po niebie. Czy naprawdę można być szczęśliwym tylko dlatego, że wszyscy tego oczekują? Czy warto poświęcić siebie dla innych?

Może kiedyś znajdę odwagę, by odpowiedzieć sobie na te pytania…