„Moje dzieci z pierwszego małżeństwa nie pozwalają mi się z tobą ożenić” – historia, która złamała mi serce

– Nie mogę tego zrobić, Justyna. Przepraszam. – Głos Marka drżał, a jego wzrok błądził gdzieś za moim ramieniem, jakby szukał ucieczki. Stałam w kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, który nagle wydał mi się absurdalnie ciężki.

– Co masz na myśli? – zapytałam cicho, choć przeczuwałam odpowiedź. W powietrzu wisiało napięcie, które narastało od tygodni, odkąd jego synowie zaczęli coraz częściej zostawać na noc i coraz rzadziej patrzeć mi w oczy.

Marek westchnął ciężko. – Chłopcy… Oni nie są gotowi. Nie chcą, żebym się żenił. Powiedzieli mi to wprost. – Jego głos załamał się na ostatnim słowie.

Wtedy wszystko się we mnie zatrzymało. Przez chwilę słyszałam tylko własny oddech i tykanie zegara nad lodówką. W głowie miałam mętlik: złość, żal, niedowierzanie. Przecież byliśmy już tak blisko…

Poznałam Marka dwa lata po jego rozwodzie z Agnieszką. Był wtedy cieniem człowieka, którego znałam dziś – zamknięty w sobie, ostrożny, z dwoma synami: Szymonem (12 lat) i Michałem (9 lat). Pracowaliśmy razem w tej samej szkole podstawowej – ja jako nauczycielka polskiego, on jako historyk. Najpierw były rozmowy w pokoju nauczycielskim, potem wspólne wyjścia na kawę, aż w końcu zaprosił mnie na kolację do siebie.

Pamiętam ten wieczór: Szymon siedział przy stole z nosem w telefonie, Michał układał klocki Lego na dywanie. Marek próbował rozluźnić atmosferę żartami, ale chłopcy byli chłodni. „To jest Justyna” – powiedział wtedy Marek. „Jest moją przyjaciółką.” Uśmiechnęłam się do nich nieśmiało. Szymon nawet nie podniósł wzroku.

Z czasem zaczęliśmy spędzać razem coraz więcej czasu – wycieczki rowerowe, wspólne obiady, gry planszowe. Myślałam, że powoli zdobywam ich zaufanie. Michał czasem przytulał się do mnie na dobranoc, Szymon zadawał pytania o lektury szkolne. Ale kiedy Marek powiedział im o naszych planach ślubu, wszystko się zmieniło.

Zaczęły się ciche dni i głośne wieczory. Szymon zamykał się w pokoju i nie odpowiadał na moje „cześć”. Michał płakał przed snem i prosił tatę, żeby „nie robił tego mamie”. Agnieszka dzwoniła do Marka coraz częściej, wypominając mu egoizm i „niszczenie dzieciom życia”.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Marka z Szymonem przez uchylone drzwi:

– Tato, dlaczego musisz ją poślubić? Nie możesz być po prostu z nami?
– Szymon… Kocham Justynę. Chciałbym, żebyśmy byli rodziną.
– Ale my już mamy rodzinę! Nie chcemy nowej mamy!

Zacisnęłam pięści tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Czułam się jak intruz we własnym życiu.

Próbowałam rozmawiać z Markiem:
– Może powinniśmy poczekać? Dajmy im czas…
– Justyna, ile jeszcze? Rok? Dwa? Oni nigdy nie będą gotowi.

W końcu Marek zaczął się wycofywać. Coraz częściej odwoływał nasze spotkania, tłumacząc się „sprawami rodzinnymi”. Widziałam w jego oczach strach i poczucie winy. Wiedziałam, że kocha mnie całym sercem, ale jeszcze bardziej kocha swoich synów.

Ostatnia niedziela była jak cios w brzuch. Przyjechałam do nich z ciastem drożdżowym i planszówką pod pachą. Szymon nawet nie wyszedł z pokoju. Michał uciekł na podwórko. Marek patrzył na mnie bezradnie.

– Przepraszam – powiedział tylko i odwrócił wzrok.

Wróciłam do pustego mieszkania i rozpłakałam się jak dziecko. Zastanawiałam się: czy jestem egoistką? Czy mam prawo oczekiwać od Marka, że postawi mnie ponad własne dzieci? Czy to ja jestem tą „złą”, która rozbija rodzinę?

Minęły tygodnie pełne ciszy i niedopowiedzeń. Marek przestał dzwonić. W szkole mijaliśmy się jak obcy ludzie. Czułam się jak bohaterka taniego melodramatu – tylko że to była moja prawdziwa historia.

Czasem widzę ich na placu zabaw: Marek z chłopcami, śmieją się do siebie, wyglądają na szczęśliwych. A ja stoję po drugiej stronie ulicy i zastanawiam się, czy kiedykolwiek będę potrafiła pokochać kogoś bez lęku przed tym, że znów zostanę odrzucona przez czyjeś dzieci.

Czy naprawdę można budować szczęście na łzach innych? Czy miłość zawsze musi oznaczać wybór między sobą a rodziną? Może to właśnie dzieci są naszym największym sprawdzianem…