Jak córka zdradziła kobietę, która oddała jej życie – historia matki samotnej
– Ola, proszę cię, nie rób tego… – mój głos drżał, a dłonie ściskały się na kuchennym blacie tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Stała naprzeciwko mnie, z walizką w ręku, z tą swoją upartą miną, którą znałam od zawsze. Miała dwadzieścia dwa lata i właśnie zamierzała wyjść z domu – nie na studia, nie do pracy, ale do mężczyzny, który mógłby być jej ojcem.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Przecież jeszcze wczoraj siedziałyśmy razem na kanapie, oglądając stary polski serial i śmiejąc się z głupich żartów. Jeszcze wczoraj byłam jej całym światem. A dziś? Dziś patrzyła na mnie z pogardą i złością, jakbym była jej największym wrogiem.
Gdy urodziłam Olę, miałam dwadzieścia lat. Byłam jeszcze dziewczyną – naiwną, ale szalenie zakochaną w jej ojcu. Zniknął, gdy córeczka nie miała nawet roku. Po prostu spakował się i wyszedł, mówiąc, że nie jest gotowy, że życie dopiero się zaczyna. Zostałam sama, bez wsparcia, bez rodziców – mama zmarła wcześnie, a ojciec porzucił nas w dzieciństwie. Pracowałam na dwa etaty: rano w piekarni, wieczorem sprzątałam biura. Spałam po cztery godziny na dobę. Wszystko dla niej.
Ola była moim światłem. Każdy jej uśmiech był nagrodą za zmęczenie i łzy. Kiedy miała gorączkę, siedziałam przy niej całą noc. Kiedy płakała po pierwszym rozstaniu z chłopakiem w liceum, tuliłam ją i powtarzałam: „Jesteś silna, dasz radę”. Nigdy nie miałam nikogo poza nią.
A potem pojawił się on – Marek. Mężczyzna po czterdziestce, rozwodnik z dwójką dzieci z poprzedniego małżeństwa. Poznała go na praktykach w kancelarii prawniczej. Był czarujący, bogaty i… żonaty jeszcze wtedy. Kiedy dowiedziałam się o ich relacji, myślałam, że to żart. Przecież Ola zawsze była rozsądna! Ale ona patrzyła na mnie tymi swoimi dużymi oczami i mówiła: „Mamo, ja go kocham. On rozumie mnie lepiej niż ktokolwiek”.
Próbowałam rozmawiać z Markiem. Spotkałam się z nim w kawiarni przy rynku – tej samej, do której chodziłyśmy z Olą na gorącą czekoladę w zimowe wieczory. Siedział naprzeciwko mnie spokojny i pewny siebie.
– Proszę pana – zaczęłam cicho – moja córka jest młoda. Ma całe życie przed sobą…
– Pani Anno – przerwał mi uprzejmie – Ola jest dorosła. To jej wybór.
Wróciłam do domu roztrzęsiona. Przez całą noc nie mogłam spać. W głowie kłębiły mi się myśli: gdzie popełniłam błąd? Czy byłam zbyt surowa? Czy za mało jej dawałam? Czy to przeze mnie szuka ojca w każdym starszym mężczyźnie?
Ola zaczęła coraz częściej znikać z domu. Wracała późno albo wcale. Widziałam jej nowe ubrania, drogie perfumy – wszystko od niego. Próbowałam rozmawiać: „Córeczko, on cię wykorzystuje”. Krzyczała wtedy: „Nie rozumiesz mnie! Nigdy mnie nie rozumiałaś!”.
Pewnego dnia znalazłam w jej pokoju list – do mnie. Pisała w nim: „Mamo, wybacz mi. Muszę spróbować żyć po swojemu. Nie chcę być taka jak ty – zmęczona i samotna”.
To bolało najbardziej. Nie dlatego, że odchodziła – wiedziałam przecież, że kiedyś wyfrunie z gniazda. Bolało to porównanie: „taka jak ty”. Czy naprawdę bycie mną było czymś złym? Czy całe moje życie było tylko pasmem porażek?
Tego dnia Ola wróciła późno. Czekałam na nią w kuchni.
– Chcesz mnie jeszcze zatrzymać? – zapytała cicho.
– Chcę tylko wiedzieć… dlaczego on? Dlaczego tak bardzo chcesz ode mnie uciec?
– Bo ty ciągle się boisz! Wszystkiego! Życia! Miłości! Ja nie chcę tak żyć!
Płakałyśmy obie. Ona spakowała walizkę i wyszła. Drzwi zamknęły się cicho.
Przez kolejne tygodnie żyłam jak w transie. W pracy byłam jak automat – piekłam chleb, układałam bułki na półkach i patrzyłam przez okno na ludzi spieszących się do swoich spraw. W domu cisza bolała najbardziej. Każdy dźwięk przypominał mi o Oli: śmiech dzieci na podwórku, zapach jej ulubionej kawy.
Czasem dzwoniła – rzadko i krótko.
– Mamo, wszystko dobrze.
– Tęsknię za tobą.
– Muszę kończyć.
Dowiedziałam się od sąsiadki, że Marek zostawił ją po kilku miesiącach dla innej młodej dziewczyny z kancelarii. Ola wróciła do miasta sama, wynajęła pokój na obrzeżach Warszawy i zaczęła pracować jako kelnerka.
Nie zadzwoniła do mnie ani razu.
Minęły dwa lata. Czasami widuję ją przypadkiem na ulicy – spieszy się gdzieś ze spuszczoną głową. Chciałabym podejść, przytulić ją i powiedzieć: „Wszystko będzie dobrze”. Ale nie mam odwagi.
Często pytam siebie: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy mogłam być lepszą matką? Czy matczyna miłość wystarczy, żeby ochronić dziecko przed błędami świata?
Może każda matka musi kiedyś pozwolić dziecku odejść – nawet jeśli serce pęka na milion kawałków? Czy wy też kiedyś musieliście wybrać między własnym szczęściem a szczęściem dziecka?