Pod cieniem zdrady i choroby: Moja droga do odrodzenia
– To nie może być prawda… – szepnęłam, patrząc na ekran telefonu. Wiadomość od nieznanego numeru: „Twój mąż od miesięcy spotyka się z inną. Zasługujesz na prawdę.” Serce waliło mi jak oszalałe, a w głowie dudniło tylko jedno pytanie: dlaczego?
Jeszcze tego samego dnia, wracając z przychodni, ściskałam w dłoni kopertę z wynikami badań. Lekarz powiedział to spokojnym, wyuczonym tonem: „Pani Anno, to nowotwór. Musimy działać szybko.” Wyszłam na ulicę jak w transie. Ludzie mijali mnie obojętnie, świat toczył się dalej, a ja czułam, że wszystko we mnie pęka.
W domu czekał na mnie Paweł. Siedział przy stole, przeglądał coś w telefonie. Przez chwilę patrzyłam na niego z progu, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spojrzał na mnie z czułością. – Musimy porozmawiać – powiedziałam drżącym głosem.
– Coś się stało? – nawet nie podniósł wzroku.
– Wiem o wszystkim. O niej. I… mam raka.
Cisza. Tylko tykanie zegara na ścianie. Paweł w końcu spojrzał na mnie z czymś w rodzaju litości, może nawet strachu.
– Anka… ja… To nie tak miało być…
– To jak miało być? – przerwałam mu ostro. – Miałeś mnie zdradzać po cichu, aż umrę?
Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni, zostawiając mnie samą z moim bólem i strachem.
Przez kolejne dni żyłam jak w zawieszeniu. Dzieci – Zosia i Michał – wyczuwały napięcie, ale nie rozumiały jeszcze wszystkiego. Mama dzwoniła codziennie, próbując mnie pocieszyć, ale jej słowa odbijały się ode mnie jak od ściany.
W szpitalu poznałam panią Halinę. Miała 65 lat i uśmiech, który rozświetlał nawet najciemniejsze korytarze onkologii.
– Kochana, życie to nie bajka – powiedziała mi kiedyś podczas kroplówki. – Ale czasem trzeba upaść bardzo nisko, żeby zobaczyć gwiazdy.
Jej słowa zapadły mi w pamięć. Zaczęłam walczyć. Dla siebie, dla dzieci. Paweł coraz częściej znikał z domu, tłumacząc się pracą. W końcu przyznał się do wszystkiego.
– Kocham ją – powiedział pewnego wieczoru, kiedy dzieci już spały. – Przepraszam.
Nie płakałam. Byłam już wtedy pusta w środku. Zgodziłam się na separację. Mama zamieszkała ze mną na czas leczenia.
Najgorsze były noce. Leżałam w łóżku i słyszałam własny oddech – ciężki, urywany od płaczu. Przeglądałam stare zdjęcia: ślub w kościele św. Anny, pierwsze wakacje nad Bałtykiem, uśmiechy dzieci…
Zosia zaczęła mieć problemy w szkole. Michał zamknął się w sobie. Czułam się winna za wszystko – za chorobę, za rozpad rodziny, za ich łzy.
Pewnego dnia Zosia przyszła do mnie do łóżka.
– Mamo, czy ty umrzesz?
Objęłam ją mocno.
– Nie wiem, kochanie. Ale będę walczyć.
Chemia była piekłem. Wypadły mi włosy, schudłam dziesięć kilo. Patrzyłam w lustro i widziałam kogoś obcego. Ale każdego ranka zmuszałam się do wstania z łóżka dla dzieci.
Paweł pojawiał się coraz rzadziej. Raz przyszedł z nową partnerką pod dom – młodą blondynką o imieniu Kinga. Zosia patrzyła na nią z nienawiścią.
– To przez nią wszystko się popsuło! – krzyczała potem do mnie.
Nie miałam siły jej tłumaczyć, że życie jest bardziej skomplikowane niż bajki o złych macochach.
Mama była moją opoką. Gotowała rosół, sprzątała mieszkanie, tuliła mnie jak małą dziewczynkę.
– Aniu, musisz być silna – powtarzała.
Ale ja nie byłam silna. Bałam się każdego dnia.
Któregoś wieczoru zadzwoniła do mnie Basia – przyjaciółka jeszcze z liceum.
– Słyszałam… Przepraszam, że tak długo się nie odzywałam. Chcesz pogadać?
Spotkałyśmy się w kawiarni na rynku. Basia przyniosła mi chustkę na głowę i czekoladki.
– Wiesz… Ja też przez to przechodziłam – wyznała cicho.
Rozmawiałyśmy godzinami o strachu przed śmiercią i o tym, jak trudno jest wybaczyć sobie własną słabość.
Zaczęłam pisać pamiętnik. Każdego dnia zapisywałam swoje myśli: gniew na Pawła, żal do losu, lęk przed przyszłością…
Któregoś dnia Michał przyniósł mi rysunek: całą naszą rodzinę trzymającą się za ręce.
– Chciałbym, żeby tak było zawsze – powiedział cicho.
Poczułam wtedy coś dziwnego – jakby nadzieję?
Po kilku miesiącach leczenia lekarz powiedział:
– Wyniki są dobre. Jest szansa na remisję.
Płakałam wtedy po raz pierwszy od dawna – tym razem ze szczęścia.
Paweł przyszedł pogratulować mi wyzdrowienia.
– Może moglibyśmy spróbować jeszcze raz? Dla dzieci?
Popatrzyłam mu w oczy i zobaczyłam tam tylko cień dawnej miłości.
– Nie potrafię ci już zaufać – odpowiedziałam spokojnie.
Zaczęłam układać życie na nowo. Poszłam na terapię, wróciłam do pracy w bibliotece miejskiej. Dzieci powoli odzyskiwały spokój.
Czasem jeszcze budzę się w nocy z lękiem – boję się nawrotu choroby albo samotności. Ale wiem już jedno: jestem silniejsza niż myślałam.
Czy można wybaczyć zdradę? Czy można pokochać siebie po wszystkim? Może właśnie po to są takie historie jak moja – żebyśmy mogli razem szukać odpowiedzi.