Dzień, w którym muzyka ucichła: Matka pomiędzy dwoma pokoleniami
– Przestań ją wreszcie nosić na rękach, Marto! Rozpieścisz ją na całe życie! – głos teściowej przeszył ciszę jak nóż. Stałam w kuchni, tuląc zapłakaną Zosię, a moje ręce drżały.
Nie odpowiedziałam od razu. W głowie kłębiły mi się myśli: „Może rzeczywiście ją rozpuszczam? Może mama Michała ma rację? Ale przecież ona ma dopiero siedem miesięcy…”. Zosia wtuliła się we mnie jeszcze mocniej, a jej łzy moczyły mi bluzkę.
– Mamo, ona jest zmęczona – odezwałam się cicho, próbując nie podnieść głosu. – Potrzebuje mnie teraz.
Teściowa przewróciła oczami i westchnęła ciężko. – Za moich czasów dzieci nie były tak noszone. Miały być grzeczne i już. Ty jesteś za miękka, Marto. Michał też był taki rozpieszczony przez ciebie?
Poczułam, jak wzbiera we mnie złość, ale i bezradność. Michał był w pracy, a ja zostałam sama z jej krytyką i własnymi wątpliwościami. Przez okno wpadało blade światło listopadowego popołudnia, a w domu unosił się zapach zupy pomidorowej, którą gotowałam rano. Wszystko wydawało się takie zwyczajne, a jednak tego dnia świat stanął na głowie.
Zosia płakała coraz głośniej. Próbowałam ją uspokoić, śpiewając cicho kołysankę, ale teściowa nie dawała za wygraną.
– Daj ją mi! – wyciągnęła ręce po wnuczkę. – Ja wiem, jak sobie z nią poradzić.
Zawahałam się. Z jednej strony chciałam jej zaufać, z drugiej – czułam, że Zosia potrzebuje mnie. Ale presja była ogromna. Oddałam jej córkę i patrzyłam, jak teściowa sadza ją w foteliku i zaczyna mówić ostrym tonem:
– Już dość tego płaczu! Jesteś dużą dziewczynką!
Zosia rozpłakała się jeszcze bardziej. Moje serce ścisnęło się z bólu. Chciałam ją zabrać, przytulić, ochronić przed tym chłodem. Ale stałam jak sparaliżowana.
Wtedy usłyszałam własny głos, cichy i drżący:
– Proszę… oddaj mi ją.
Teściowa spojrzała na mnie z pogardą.
– Ty naprawdę nic nie potrafisz! Nawet dziecka uspokoić!
Łzy napłynęły mi do oczu. Wybiegłam do łazienki i zamknęłam drzwi. Oparłam się o zimne kafelki i pozwoliłam sobie na chwilę słabości. Płakałam w milczeniu, żeby nikt nie słyszał. W głowie dudniły mi słowa teściowej: „Nic nie potrafisz”.
Przypomniałam sobie własną mamę – jej ciepłe dłonie, łagodny głos. Zawsze mówiła: „Rób tak, jak czujesz”. Ale teraz nie byłam pewna swoich uczuć ani decyzji.
Po kilku minutach wróciłam do kuchni. Zosia była już spokojniejsza, ale patrzyła na mnie wielkimi oczami pełnymi łez. Teściowa siedziała przy stole i przeglądała gazetę, jakby nic się nie stało.
– Musisz być silniejsza – powiedziała bez podnoszenia wzroku. – Dzieci wyczuwają słabość.
Chciałam coś odpowiedzieć, ale zabrakło mi słów. Usiadłam obok Zosi i delikatnie pogładziłam ją po włoskach.
Wieczorem wrócił Michał. Od razu wyczuł napiętą atmosferę.
– Co się stało? – zapytał cicho.
Teściowa spojrzała na niego znacząco.
– Twoja żona znowu nie radzi sobie z dzieckiem.
Michał spojrzał na mnie pytająco. Poczułam się jak oskarżona przed sądem.
– To nieprawda – wyszeptałam. – Po prostu… Zosia miała trudny dzień.
Michał westchnął i usiadł obok mnie.
– Mamo, daj spokój. Marta robi wszystko najlepiej jak potrafi.
Teściowa prychnęła.
– Tylko mówię prawdę.
Cisza zawisła w powietrzu jak ciężka zasłona. Michał objął mnie ramieniem, ale ja czułam tylko pustkę i zmęczenie.
Noc była trudna. Zosia budziła się co godzinę, a ja chodziłam po mieszkaniu z nią na rękach, śpiewając kołysanki i modląc się o chwilę spokoju. Każdy jej płacz przypominał mi słowa teściowej: „Nic nie potrafisz”.
Rano Michał musiał wyjść wcześniej do pracy. Zostałyśmy same z teściową i Zosią. Próbowałam zachowywać się normalnie, ale atmosfera była napięta jak struna.
Podczas śniadania teściowa zaczęła opowiadać o swoich czasach:
– Kiedy byłam młoda, nikt nie miał czasu na takie czułości. Dzieci musiały być twarde. Ja wychowałam trójkę i jakoś żyją.
Zacisnęłam zęby.
– Może czasy się zmieniły…
Spojrzała na mnie chłodno.
– Może za bardzo.
Wtedy zadzwoniła moja mama. Usłyszała mój głos i od razu zapytała:
– Co się dzieje?
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się do słuchawki.
– Mamo… ja nie daję rady…
Mama przyjechała po godzinie. Gdy tylko weszła do mieszkania, objęła mnie mocno i powiedziała:
– Jesteś dobrą mamą, Marto. Nie pozwól nikomu wmówić sobie inaczej.
Teściowa patrzyła na nas z ukosa.
– Teraz to już dwie będą ją rozpuszczać – mruknęła pod nosem.
Mama spojrzała jej prosto w oczy:
– Każda matka wie najlepiej, co jest dobre dla jej dziecka.
Po południu Michał wrócił wcześniej z pracy. Usiadł ze mną w kuchni i zapytał:
– Chcesz, żeby mama jeszcze tu była?
Spojrzałam na niego bezradnie.
– Nie wiem… Czuję się przy niej jak dziecko…
Michał westchnął ciężko.
– Porozmawiam z nią.
Wieczorem usiedliśmy wszyscy razem przy stole. Michał zaczął spokojnie:
– Mamo, doceniam twoją pomoc, ale musimy ustalić zasady. Marta jest mamą Zosi i to ona decyduje o wychowaniu.
Teściowa zacisnęła usta.
– Skoro tak chcecie…
Wyszła do swojego pokoju trzaskając drzwiami.
Następnego dnia rano spakowała walizkę i powiedziała chłodno:
– Nie będę wam przeszkadzać.
Patrzyłam za nią z mieszanką ulgi i smutku. Wiedziałam, że to nie koniec konfliktu – tylko początek nowego etapu w naszej rodzinie.
Przez kolejne dni próbowałam dojść do siebie. Zosia była spokojniejsza, a ja powoli odzyskiwałam pewność siebie jako matka. Ale wciąż wracały do mnie słowa teściowej: „Nic nie potrafisz”.
Czasem zastanawiam się: czy mogłam zrobić coś inaczej? Czy kiedykolwiek uda mi się być wystarczająco dobrą matką – dla Zosi, dla siebie… a może nawet dla niej?